W listopadzie Maciej Czapliński i Łucja Matusiak wyruszyli rowerami z Dakaru do Dżibuti. Niestety niespokojna sytuacja w Republice Środkowej Afryki i Demokratycznej Republice Konga, przez które miała przebiegać ich trasa, zmusiła ich do zmiany kursu wyprawy. Zanim jednak dowiemy się jakie kraje uda im się ostateczne odwiedzić, Maciej podzieli się z nami kilkoma refleksjami na temat Burkiny Faso.

Już prawie dwadzieścia lat temu dawna, romantycznie brzmiąca nazwa kraju Górna Wolta została zastąpiona przez dziwaczny twór, którego jeden człon pochodzi z języka mooré, a drugi z dioula. Burkina Faso znaczy mniej więcej tyle co „Ojczyzna Dostojnych Ludzi”.

Skąd taki pomysł? Co komu przeszkadzała dawna nazwa pochodząca od rzeki? Wszak inne państwa regionu zachowały swe nazwy powstałe dokładnie w ten sam sposób: i Senegal, i Niger. Tylko Mali się wyłamało, bo faktycznie „Górny Senegal-Niger” jako nazwa państwa brzmiało dość topornie.

Zmiana nazwy kraju była jednym z elementów programu budowania dumy narodowej po dojściu do władzy prezydenta Sankary, zakładającego między innymi zrywanie z reliktami kolonializmu. Mieszkańcy kraju długo zachowywali w tej kwestii dużą obojętność, ale dziś nowa nazwa jest już mocno utrwalona w świadomości Burkińczyków, chociaż – trzeba przyznać – jest to bodaj najdziwniejsza nazwa państwa na całym świecie. Choćby z tego względu kolekcjonerzy wiz i pieczątek w paszporcie powinni się tam udać. Ale jeszcze przed zmianą nazwy kraj był bezsprzecznie na prowadzeniu w kategorii „nazwa stolicy” (no może poza Madagaskarem). Któryż obieżyświat nie zechciałby odwiedzić Ouagadougou (które w Polsce przyjęło się nie wiadomo dlaczego pisać w wersji angielskiej, czyli przez „W”)?
Złośliwi powiedzieliby, że tu właściwie mógłbym zakończyć ten tekst, bo wymieniłem już najważniejsze powody, dla których warto odwiedzić Burkinę Faso…

Kraj płaski jak stół

Nie, to nieprawda. To niesprawiedliwa i bardzo powierzchowna ocena, chociaż nasza rowerowa podróż przez Burkina Faso istotnie była raczej żmudna i nudna. Bo cóż – kraj płaski jak stół, porośnięty wyschniętą trawą i pojedynczymi kłującymi akacjami – nic specjalnego – krajobraz typowy dla Sahelu, szerokiego na kilkaset kilometrów południowego obrzeża Sahary. Wiejące znad pustyni, z północnego wschodu silne wiatry nie znajdują żadnych przeszkód i mocno dają się we znaki podróżującym (zwłaszcza jeśli, nie daj Boże, postanowili, jak my, przemieszczać się po kraju na rowerze).

Nie znajdziecie tu spektakularnych gór, skał, tropikalnego lasu porastającego kraje położone dalej na południe. Tutaj monotonię pejzażu przerwie czasem tylko stado garbatych krów lub skupisko okrągłych domów ulepionych z gliny i przykrytych słomą. Przed chatkami biednie odziani ludzie ubijają w drewnianych moździerzach orzechy ziemne lub kukurydzę.

W przeciwieństwie do sąsiedniego Mali nie przyjeżdża się tu, by podziwiać zachowujące swe odwieczne tradycje plemiona. Nie ma tu też wielu zabytków sprzed stuleci – starych kościołów, meczetów, budowli świeckich. Nawet przykłady dobrej architektury kolonialnej można policzyć na palcach jednej ręki, bo pozbawiona bogactw naturalnych Górna Wolta była przez Francję mocno niedoinwestowana.

Odpoczynek pod drzewkiem? Z przyjemnością! (Fot. Maciej Czaplińśki)

Odpoczynek pod drzewkiem? Z przyjemnością! (Fot. Maciej Czaplińśki)

Ale wobec skomplikowania się sytuacji politycznej w sąsiednich państwach Burkina Faso, która póki co jest względnie spokojna, może stać się ciekawą alternatywą dla osób odwiedzających pas Sahelu w Zachodniej Afryce. Bo mimo wszystko podróżujący znajdzie tu parę miejsc wartych odwiedzenia. Ba, może nawet jedynych w swoim rodzaju, prawdziwych perełek.

Bezkrwawe safari

Generalnie nie jeździ się do Zachodniej Afryki, by oglądać zwierzęta, ale miłośnicy dzikiej przyrody i obserwacji zwierząt podczas bezkrwawych safari (a także polowań, choć to wstydliwy temat) w Burkinie Faso mogą udać się do kilku rozległych parków narodowych, zwłaszcza w północnej części kraju.

Słoni w Parku Narodowym des Deux Bales jest wprawdzie nieporównanie mniej niż w nieodległym malijskim Hombori, ale za to oglądanie ich jest w mniejszym stopniu obarczone ryzykiem uprowadzenia przez islamistów. W innych parkach narodowych można zobaczyć typowych przedstawicieli fauny sawanny – żyrafy, zebry, antylopy, a z drapieżników – gepardy i lwy. Zaletą parków narodowych w tej części kontynentu są relatywnie niewysokie ceny wstępu (zwłaszcza w porównaniu z niewyobrażalnie drogimi parkami w Tanzanii, Kenii i – najlepszymi, ale jeszcze droższymi – w Botswanie), choć trzeba przyznać, że ujrzenie ciekawych okazów jest tu znacznie trudniejsze niż tam.

Polecamy: Bezkrwawe polowanie w Masai Mara

Ale są w Burkinie i takie miejsca, gdzie można spotkać się z krokodylem lub hipopotamem bez konieczności ponoszenia kosztów wstępu do parku narodowego. Te pierwsze w niektórych miejscach są wręcz pielęgnowane przez ludność miejscową, gdyż tradycyjne wierzenia przyznają im status zwierząt świętych. Przydrożne drogowskazy kierują do rozmaitych świętych sadzawek, gdzie za cenę kurczaka można z bliska spojrzeć gadowi prosto w oczy.

Kto nie lubi takich rozrywek, może, nie szukając daleko, oddać się po prostu obserwacji, gdyż krokodyle żyją niemal w każdym zalewie retencyjnym, a te znajdują się w pobliżu każdego większego miasta. O hipopotamy też nietrudno. W zachodniej części kraju znajduje się kilka jezior, gdzie można przy odrobinie szczęścia obejrzeć te niebezpieczne stworzenia z pokładu kruchego czółna (za opłatą) lub z brzegu (bez opłat, ale za cenę przedzierania się przez szuwary i straty czasu).

Tenże południowo-zachodni region jest bodaj jedyną częścią Burkiny bardziej urozmaiconą krajobrazowo. Znajdują się tu prześliczne lasy, które nawet w porze suchej zaskakują zielenią przybywających z równin, gdzie dominują sepie wysuszonych traw i zszarzałe zielenie rzadkich akacjowych liści.

Teren jest pofalowany, a niektóre wzniesienia można by śmiało nazwać górami. Urokliwość zawdzięczają malowniczym formacjom skalnym, niewysychającym strumieniom i wodospadom (kąpiel w nich to duża atrakcja oraz dobra metoda, by zmyć z siebie pustynny kurz).

Przy okazji Mali i Wybrzeże Kości Słoniowej

Warto powłóczyć się po tej okolicy, zahaczając przy okazji o atrakcje położone w sąsiednim Mali i Wybrzeżu Kości Słoniowej. Nie namawiam nikogo do złego, ale sygnalizuję, że nietrudno znaleźć tu niewielkie drogi, którymi można przemknąć przez granicę bez jakiejkolwiek kontroli służb granicznych.

Jeśli idzie o atrakcje etnograficzne, to wprawdzie nie znajdzie się tu atrakcji takich jak Kraj Dogonów czy Aszanti, ale jednak i w tej dziedzinie Burkina Faso ma coś do zaoferowania. Myślę mianowicie o Kraju Lobi na południu kraju, przy granicy z Ghaną i znajdujących się tam zagadkowych ruin Loropeni – jednego z nielicznych w Afryce miast zbudowanych z kamienia. Mieszkańcy tej krainy do dziś parają się przede wszystkim łowiectwem, wykorzystując w tym celu łuki i zatrute strzały.

Inny interesujący lud, również zamieszkujący południowe obrzeża kraju, to Gourounsi. W ubiegłych stuleciach, by chronić się przed bandami łowców niewolników, budowali swe siedziby na kształt obronnych wież i zamczysk. Wykorzystywali w tym celu najpowszechniejszy i najłatwiej dostępny budulec, czyli glinę. Dziś te gliniane twierdze są atrakcją turystyczną, zwłaszcza w miasteczkach Tiebele i Tiakane.

Na północy kraju nietrudno natomiast natknąć się na charakterystyczne dla całego Sahelu gliniane meczety, których wystające belki służą jako rusztowania przy corocznych remontach. W czasach gdy o wizycie w legendarnym Timbuktu, Gao czy Djenne można zapomnieć, warto zapoznać się z nie tak wielkimi, ale przecież równie malowniczymi przykładami architektury ludów pustyni właśnie w bezpiecznej (jak na razie) Burkinie Faso. Wzniesione niemal w całości z mułowej cegły miasta Gorom-Gorom, Dori i Djibo nie są tak znane jak wspomniane ośrodki handlowe w Mali, ale też warte odwiedzenia. Najlepiej zaplanować wizytę w dni targowe, kiedy na kolorowych straganach można nabyć wszystko, co charakterystyczne dla Sahelu – od tuareskich kolczyków po własnego wielbłąda.

Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że poza tymi nielicznymi miejscami większość kraju to mało interesujące, bardzo biedne wioski, gdzie jedyną atrakcją jest bar z zimnym (albo ciepłym, jeśli nie ma prądu) piwem. Ich mieszkańcy są znacznie bardziej zdystansowani do podróżnych z Europy i – odnieśliśmy wrażenie – mniej gościnni niż w sąsiednich państwach. Gorzej też mówią po francusku niż w nadmorskich krajach regionu, co nastręcza niekiedy kłopoty komunikacyjne. To właściwie oczywistość, ale mimo wszystko napiszę, że przynajmniej podstawowa znajomość tego języka jest warunkiem koniecznym podróżowania po Zachodniej Afryce. O porozumiewaniu się po angielsku możesz zapomnieć.

Burkina Faso – informacje praktyczne

Komu, komu wody? (Fot. Maciej Czapliński)

Komu, komu wody? (Fot. Maciej Czapliński)

Podsumowując – Burkina Faso jako taka nie jest najciekawszym miejscem na świecie i na pewno nie ma większego sensu planowanie podróży wyłącznie do tego kraju. Ale jeśli ktoś podróżuje po krajach regionu i ma na tę włóczęgę sporo czasu, to warto zaopatrzyć się w wizy wielokrotnego wjazdu i ponad granicznymi podziałami odwiedzić kilka regionów Burkiny przy okazji zwiedzania Mali, Ghany, Wybrzeża Kości Słoniowej czy Beninu.

O wizy nie jest specjalnie trudno, można je uzyskać w placówkach dyplomatycznych w państwach ościennych (my wystąpiliśmy o nie w Bamako). Kosztują ok. 30-40 euro, w zależności od miejsca wydania. To sporo, ale znacznie mniej niż wizy niektórych innych państw afrykańskich. W Polsce można je uzyskać za pośrednictwem ambasady francuskiej (drożej).

Koszt wizy zrekompensują zresztą niskie wydatki podczas pobytu w Burkina Faso. Jeśli nie budzi oporów podróżującego żywienie się w prymitywnych afrykańskich przydrożnych garkuchniach i nie przeszkadza mu monotonia typowego burkińskiego jedzenia (podstawą jest mafe, czyli ryż z sosem z orzeszków ziemnych), nie wyda na codzienne wyżywienie więcej niż 10 złotych.

Pokój w hotelu o niskim standardzie można bez trudu znaleźć za 30 złotych. Lokalne środki transportu też są bardzo tanie, chociaż zazwyczaj zdezelowane, powolne i okropnie niebezpieczne. Wielką zaletą i ułatwieniem dla podróżujących po Afryce Zachodniej jest fakt, że w ośmiu państwach regionu płaci się jedną walutą – frankiem CFA, więc nie traci się czasu i pieniędzy na wymiany walut na granicach. Frank jest sztywno powiązany z euro, więc bez ryzyka wahań kursowych wymienia się je właściwie w każdym mieście.

Peron 4 objął patronat nad wyprawą Dakar-Dżibuti.

Maciej Czapliński

Uczestnik rowerowej wyprawy Dakar-Dżibuti.

Komentarze: 3

Agroturysta 15 kwietnia 2013 o 17:28

Gratuluje Panie Macieju i Pani Łucji za odwagę podjęcia takiej wyprawy. Czekam z niecierpliwością na dalsze relacje z waszej rowerowej wędrówki.

Odpowiedz

Mateusz Waligóra 16 kwietnia 2013 o 21:27

Hej Maciek! Macie jakieś www? Ciekawie piszesz!

Odpowiedz

Czapla 19 kwietnia 2013 o 14:13

Wyprawa już prawie się kończy. Za dwa tygodnie będziemy siedzieć za biurkiem w pracy, ale na stronkę i tak warto zajrzeć. Zapraszam na http://www.welocypedy.pl, tam informacje o tej i innych moich wyprawach oraz mój blog podróżny. Natomiast Łucji blog można znaleźć guglując „afrykawdepresji”. Przesyłam pozdrowienia znad Wodospadów Wiktorii.

Odpowiedz