Rzecz o wschodach. Świt w Angkorze
Jeśli kiedykolwiek zdarzy Wam się zawitać do ojczyzny Khmerów, Angkor z pewnością będzie jednym z głównych punktów programu wyprawy. Co więcej, wschód słońca w tym największym kompleksie świątyń na świecie jest absolutnym must see, jeśli chcecie doświadczyć czegoś więcej niż tylko wrażenia estetyczne.
Nie można umrzeć, nie zobaczywszy Angkoru
To słowa angielskiego pisarza Somerseta Maughama. Dla jednych być może zbyt przesadzone, dla innych inspirujące do poznania historii tego miejsca i odkrycia go po swojemu.
Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, iż imperium Khmerów między IX a XIII w. było jednym z największych w Azji Południowo-Wschodniej. Obejmowało ono dzisiejszą Kambodżę, częściowo Wietnam, Laos i Tajlandię. Angkor (w khmerskim tłumaczeniu to po prostu miasto) stanowił centrum khmerskiej cywilizacji. Czym był Londyn z jego pięćdziesięcioma tysiącami mieszkańców, podczas gdy tysiące kilometrów dalej na wschód, liczba ludności samego Angkoru, w momencie jego największego rozkwitu, wynosiła niemalże milion…
Aż trudno uwierzyć w to, że dziś to, największe na świecie muzeum archeologiczne pod gołym niebem, jak określa Angkor dziennikarz i podróżnik Jacek Pałkiewicz, jest miejscem, gdzie na przestrzeni wieków odbywa się bezwzględna walka natury z tym, co stworzył człowiek. Drzewa kapokowe wydają się pożerać świątynie stopniowo wdzierając się w ich wnętrza.
Ale miało być o wschodach. Wbrew temu, co polecają w przewodnikach, jako cel obieramy nie Angkor Wat a Angkor Thom. W samym sercu Wielkiego Miasta znajduje się majestatyczna świątynia Bajon, wzniesiona z polecenia króla Dżajawarmana VII. Będąc jednym z najbardziej kontrowersyjnych władców khmerskiego królestwa, król Dżajawarman w trakcie swojego panowania dokonał istnej religijnej rewolucji, zastępując hinduizm wiarą buddyjską. Co więcej, sam władca utożsamiał się z wcieleniem Buddy. Niemniej jednak, całkowite wyparcie hinduizmu było niemożliwe i w wielu tutejszych świątyniach można zaobserwować elementy obu religii. Jedną z nich jest Bajon.
Wstajemy o czwartej nad ranem. Dzień wcześniej umawiamy się ze znajomym kierowcą tuk-tuka na piątą. Angkor oddalony jest od Siem Reap o zaledwie siedem kilometrów, ale przezorny zawsze ubezpieczony, lepiej być wcześniej. W końcu wschód słońca jest tylko raz dziennie.
Jedziemy. Zagęszczenie turystów zwiększa się z kilometra na kilometr. W pobliżu Angkor Wat mijamy tłumy wylewające się z autokarów. Wszyscy zmierzają w kierunku sadzawki, znad której rozpościera się widok znany z kambodżańskich pocztówek. W oddali słychać języki niemal całego świata. Jest blady świt, jeszcze ciemno, ale gwarno jak w ulu.
Jedziemy dalej, chociaż na twarzy kierowcy tuk-tuka widać zwątpienie i niedowierzanie. Jak to, nie chcecie zobaczyć wschodu TUTAJ??? Przecież to właśnie TU przyjeżdżają WSZYSCY! – zdaje się, że ta myśl krzyczy w jego głowie.
Komunikacja z tym przemiłym „tuktukowcem” nie należy do najłatwiejszych. Początkowo więc zatrzymujemy się przy Bramie Zwycięstwa, która wprowadza nas w świat Angkor Thom. Otaczają nas kilkunastometrowe drzewa. Tu wschodu słońca na pewno nie zobaczymy, a czasu coraz mniej… Dobrze, że mamy mapę i język migowy, opanowany dość dobrze.
Sam na sam z…
Kilka kilometrów dalej, pomimo ciemności naszym oczom ukazuje się zarys ogromnej świątyni. Wysiadamy z pewną dozą nieśmiałości. Oprócz nas nie ma tu nikogo. Stopniowo wkraczamy w magiczny świat Bajonu, oczami wyobraźni próbując cofnąć się w czasie.
Powoli wstaje dzień. Mieszkańcy tropikalnego lasu budzą się do życia, czego nie da się nie słyszeć. Promienie słońca delikatnie przebijają się przez gąszcz drzew oświetlając wykute w kamieniu twarze z tajemniczym uśmiechem. Atmosfera tu panująca sprzyja refleksji i kontemplacji. Jak dobrze jest się wyciszyć, gdy wokół nie słychać migawek aparatów robiących zdjęcia jedno za drugim.
Ogrom świątyni przytłacza, jednocześnie niezliczona ilość zakamarków intryguje. W każdy z nich chce się wejść. W labiryncie kamiennych filarów i wież łatwo się zgubić. Gdzieniegdzie widać dymiące kadzidła wokół posągów Buddy. Znak, że jednak ktoś tu był przed nami. Może mnisi w swych szafranowych szatach, którzy tu, w Angkorze, pojawiają się i znikają w świątynnych korytarzach…
Gdzie nie spojrzysz tam Budda. W całej świątyni znajdują się pięćdziesiąt cztery wieże. Na każdej z nich, z czterech stron wykuta twarz z tajemniczym uśmiechem. To słynny „uśmiech Angkoru”, który towarzyszy nam tu, w Bajonie, na każdym kroku. Dwieście szesnaście twarzy swoim enigmatycznym spojrzeniem zdaje się kontrolować niemal każdy nasz ruch.
Jest już widno, pojawiają się pierwsi turyści. Zaczyna być gwarno, co nieco utrudnia zebranie myśli. Robi się też coraz cieplej. Jednak do prawdziwego żaru lejącego się z nieba mamy jeszcze chwilę. Zatem czas ruszać, eksplorować dalej Angkor Thom.
Warto, nie warto?
Jeśli wyznajesz zasadę, że jeśli coś robić to porządnie, a jeśli żyć to na całego, to w podróżowaniu zapewne szukasz czegoś więcej niż zaliczanie jednej atrakcji za drugą. Zatem odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Angkor to nie tylko świątynie i ich ruiny sprzed kilkuset lat. Angkor to miejsce, które można porównać do egipskich piramid, Taj Mahal i Wielkiego Muru Chińskiego razem wziętych pod względem rozmiaru, symboliki, złożoności jak i szczegółowości. Wszystko to sprawia, że wizyta w tym miejscu obfituje we wrażenia nie tylko estetyczne, poznawcze ale również duchowe. Nie bez powodu khmerskie powiedzenie mówi: Gdy wyruszysz do Angkoru, nie wrócisz sobą.
Na koniec, gdyby ktoś jednak wybrał tylko opcję tradycyjną, czyli wschód słońca w Angkor Wat, z pewnością wróci do domu z pocztówkowym ujęciem takim jak to:
Komentarze: (1)
Marcin Wesołowski 15 września 2014 o 14:46
Wiele jest takich magicznych miejsc, w których, gdy się tam znajdziemy, można odpłynąć… Chiński Mur, Taj Mahal czy też Angkor Wat. Z chęcią wróciłbym do Angkoru w porze mokrej. Ostatnim razem było piekielnie gorąco, ale i tak wspaniale!
Odpowiedz