Piętnaście kilometrów od Warzazat, oaza Tiguirt w dolinie Fint. Po drodze samochód trochę podskakuje, nieprzystosowany do krętych, wyboistych dróg. Dookoła pustka, pustynia. I cisza. Przyjechałam zobaczyć gwiazdy, w okolicach mówi się, że widziane z doliny Fint są najpiękniejsze. Tu właśnie poznaję Mohameda Abbar, tutejszego mieszkańca. Mężczyznę, który postanowił przywrócić do życia dawną, rodzinną wioskę.

Dom na pustyni

Oaza spokoju Mohameda. (Fot. Ewa Klewar)

Pozostał tylko pradziadek

Ponad dwieście lat temu rodzina Mohameda osiedliła się na tutejszych wzgórzach. Zajmując się przede wszystkim handlem, sprzedawali daktyle pochodzące z Doliny Draa. Dziś po dawnych domach pozostało tu jedynie trochę kamieni, z dołu zobaczyć można wyglądające zza głazów ruiny. Zapewniająca niegdyś bezpieczeństwo wysokość do dziś utrudnia dotarcie do dawniej otoczonych murami domów i gdy zaczyna się ściemniać odkładam wspinaczkę na inny dzień. Tu w dolinie także odnaleźć można pozostałości budynków. Przechadzam się, próbując odgadnąć co jest tu śladem przeszłości, a co zwykłym kamieniem.

– To był drugi etap osiedlenia – tłumaczy mi Mohamed. – Gdy życie stało się bezpieczniejsze osadnicy zaczęli schodzić niżej, chcieli pracować na swojej ziemi, rozpoczęli uprawy.

Jednak suchy, gorący klimat Maroko nie ułatwiał zadania i gdy brak wody stał się dotkliwy, stopniowo, jeden po drugim zaczęli odchodzić i rodzinna wioska pustoszała, podczas gdy jej mieszkańcy ruszali ku miasteczkom, w poszukiwaniu szczęścia i wygodniejszego życia. Pozostał tylko pradziadek, odnalazłszy źródło wody, przy pomocy dzieci doprowadził do powstania tu oazy.

Kamienista pustynia w Maroku

W dolinie Fint. (Fot. Ewa Klewar)

Tu gdzie kończy się historia rodzinnej wioski rozpoczyna się opowieść Mohameda, zabieganego dewelopera nieruchomości w Marrakeszu, który pewnego dnia pomyślał, że czas się zatrzymać.

Ighrem

– Myślałem, nasze oazy, nasze ziemie, historie. Dlaczego to wszystko zostawiać? – wspomina Mohamed czas, gdy u progu dwutysięcznego roku prawie cała jego rodzina poddała się zdradliwym urokom miejskiego życia.

Wśród melancholijnych rozmyślań, w długie, zabiegane dni, spędzane na stresującej pracy dla dużej firmy w Marrakeszu, zakiełkowała niezwykła idea. Mohamed podjął decyzję: przywróci dawną, rodzinną wioskę do życia. Pomysł, nie da się ukryć, niecodzienny i Mohamed od początku zdawał sobie sprawę, że samemu niewiele zdziała. Rozpoczął rozmowy z rodziną. Stopniowo, ojciec i kuzyni zaczęli przekonywać się do pomysłu.

– By móc ubiegać się o pomoc rządu musiałem założyć oficjalne stowarzyszenie – opowiada Mohamed. Tak powstało stowarzyszenie o nazwie Ighrem, co w języku Berberów oznacza właśnie wioskę.

Na początku była droga

Na początek powstała droga. To właśnie ona, wijąc się przez pustynię, pełna zarówno niespodziewanych skrętów co i widoków, przywiodła mnie do tego miejsca. Gdy tylko wysiadam z samochodu uderza mnie panujący wokół spokój i od razu rozumiem jak można chcieć tu wracać. W niewielkiej dolinie otoczeni jesteśmy masywnymi górami o przeróżnych kształtach. Kilka metrów dalej zieleni się oaza, a na opadającym ku niej niej górskim zboczu rysuje się dom Mohameda. Jest cicho, a zachodzące słońce przystraja miejsce paletą czerwonawych barw.

Tradycyjna kuchnia z Maroka

Maria i skarby marokańskiej kuchni. (Fot. Ewa Klewar)

– Wcześniej, bez drogi, ludzie nie wiedzieli nawet, że istnieje takie piękne miejsce – zauważa gospodarz i ręką zatacza krąg, jak gdyby chciał objąć całą okolicę. W ciszy, przez chwilę podziwiamy ten niewielki raj.

A w raju pachnie wybornym daniem, które w tradycyjnym tagine podaje mi Maria, siostra Mohameda. Kobieta o wesołych oczach i nie schodzącym z twarzy uśmiechu.

– Najpierw dużo oliwy i cebula, mięso wsadza się w sam środek – zdradza mi swój przepis.

Przypraw niewiele, papryka, pieprz, sól. Do tego dużo warzyw, ze wszystkiego tworzymy w naczyniu coś na kształt stożka. Dwie godziny pod przykryciem na ogniu i mamy przed sobą najsmaczniejszy sekret marokańskiej kuchni.

Domy zbudują sami, by było za co je kochać

– Miasto to światła, hałas, pieniądze. A im więcej ich masz, tym więcej potrzebujesz, to problem z miastami – Mohamed wspomina swój dawny styl życia. – Tutaj wszystko, czego nam potrzeba to jedzenie. Tu wszystko jest proste.

Wraz z siostrą hodują zwierzęta i uprawiają rośliny, dzięki czemu pod tym względem są niemal samowystarczalni. Z pieniędzy stowarzyszenia planuje udzielać chętnym do powrotu krewnym nieoprocentowanych kredytów na budowę domów. Chodzi głównie o materiały, bo budową zajmą się wspólnie. W rozumieniu Mohameda przywrócenie dawnej osady do życia to nie tylko skomplikowana operacja logistyczna. To wyzwanie emocjonalne, a chodzi przede wszystkim o to, by rodzina na nowo odkryła wartość bycia razem i posiadania wspólnych korzeni.

Mohamed z Maroka

Mohamed we własnej osobie. (Fot. Ewa Klewar)

– Chcę, by zbudowali wioskę własnymi rękoma, by kochali to miejsce jak swoje. Gdy skończymy jeden dom, rozpoczniemy kolejny. To nie będzie to samo, jeśli zapłacimy komuś, by zrobił to za nas – tłumaczy.

Dotychczas powstał tu także meczet, nieodłączny strażnik marokańskich wiosek. To dobry znak. Na początek Mohamed pragnie przekonać do powrotu pokolenie swojego ojca, tych, którzy wychowali już swoje potomstwo. Kolejnym krokiem będzie szkoła podstawowa, by mogły powrócić tu rodziny z małymi dziećmi. Starsze mogą dojeżdżać do szkoły w Warzazat, ale dla maluchów szkoła powinna być na miejscu, uważa gospodarz. Na razie znajduje się ona w sferze planów, ale gdy próbuję podpytać o konkrety, Mohamed odmawia odpowiedzi. Nie wyznacza konkretnych dat. Ze stoickim spokojem powtarza, że powoli, krok po kroku, będzie realizował kolejne etapy swego przedsięwzięcia. Być może pewnego dnia będzie mógł powiedzieć, że się udało.

– Ludzie mają wielkie plany i gdy nie mogą ich zrealizować, to dla nich koniec. Ja chciałbym po prostu być szczęśliwy, czuć każdą sekundę. Nie wybiegać za daleko, bo przecież nie wiemy kiedy nadejdzie koniec. I gdy pracuję tutaj, podlewam drzewa i widzę jak rosną, to właśnie moje szczęście – odpowiada.

Konkretna data to stres, obawa, że się nie zdąży, ciągłe poczucie winy. Wszystko to, od czego pewnego razu uciekł.

Wspólnie są jak całe Maroko

Co roku w kwietniu organizuje się tu wielki rodzinny zjazd. To kolejny pomysł Mohameda. Gra muzyka, wspólnie gotują, trochę pracują, słuchają rodzinnych opowieści. Wszystko po to, jak mówi pomysłodawca, by nie zapomnieć o łączącej ich historii.

Pocztówki z Atlasu Wysokiego

W tym samym celu Mohamed stara się spisać rodzinne opowieści. Ze mną dzieli się tą ulubioną, historią swojej babki, przybyłej z gór Wysokiego Atlasu. Gdy wędrująca z nią matka, poszukująca swojego męża kobieta, zmarła, dwunastoletnia dziewczynka została sama. Samotnie wędrujące po okolicy dziecko przygarnęła rodzina dziadka Mohameda. Wtedy jeszcze dziewczynka nie miała pojęcia, że jeden z braci to jej przyszły mąż, którego poślubi pięć lat później. Po dwudziestu latach małżeństwa para wspólnie ruszyła w góry, by odnaleźć rodzinę kobiety. Udało się.

– Teraz mamy dwie rodziny – mówi Mohamed. – Jedną z gór, drugą z pustyni. Wspólnie jesteśmy jak całe Maroko.

Zachód słońca na pustyni

Zachód słońca w dolinie Fint. (Fot. Ewa Klewar)

W stowarzyszeniu jest obecnie ponad stu członków rodziny Mohameda, a jest to zaledwie część tego licznego rodu. Pieniądze pozyskiwane są od osób prywatnych, chcących wesprzeć pomysł, firm, a także z ekoturystyki. Lokalny biznesmen sfinansował w dolinie utworzenie ekologicznego hotelu. Przyjezdni śpią w berberyjskich namiotach, poznają lokalną kuchnię, pomagają przy pracy w ogrodzie lub ze zwierzętami. Mohamed i jego siostra są gospodarzami miejsca, a dziesięć procent z całego dochodu przechodzi na konto stowarzyszenia. Są tu szczęśliwi, nie muszą za pracą opuszczać rodzinnych stron.

– Czasami przez kilka miesięcy zdarza mi się nie odwiedzić miasta. Czytam, piszę, pracuję w ogrodzie, opiekuję się gośćmi. Wiodę spokojne życie.
– Jesteś szczęśliwy? – pytam.
– Jestem. Bardzo, bardzo szczęśliwy – wyznaje gospodarz, nie wahając się nawet przez chwilę.

Po wyjściu z domu Mohameda kieruję się do mego małego obozowiska i zawijam się w śpiwór. Nade mną najpiękniejsze niebo, jakie kiedykolwiek widziałam. Gwiazd jest tyle, że wydaje się to aż nierealne, ich światło sprawia, że latarki stają się zbędne. Co kilka sekund niebo przecina kolejna spadająca gwiazda. Na wyścigi wymyślam życzenia. Mohamed pewnie też, ma w końcu o czym marzyć.

Ewa Klewar

Studentka psychologii i iberystyki. Zafascynowana Hiszpanią i kinem Almodovara. Najbardziej lubi być w drodze, lub właśnie ją planować, namiętnie kupuje kolejne przewodniki.

Komentarze: 2

AGNIESZKA 19 stycznia 2014 o 1:30

A czy można uzyskać dokładniejsze namiary na nocleg w wiosce? Za kilka dni wyjeżdżamy w te rejony i chętnie zaglądnęlibyśmy…

Odpowiedz

Ewa Klewar 19 stycznia 2014 o 12:04

to jest ich strona internetowa: http://www.ecolodge-ouednoujoum.com/uk/info.html , udanej podróży!

Odpowiedz