– Siedziałem w więzieniu dwa lata we Francji i rok w Belgii za przemyt ludzi do Anglii. Głównie Afgańczyków – mówi Sahil, 26-letni Pasztun z Kandaharu. – Teraz już w tym nie robię. Muszę być odpowiedzialny. Zaręczyłem się w końcu…

Najdroższy pakiet dla uchodźcy u przemytników kosztuje dwadzieścia tysięcy dolarów i obejmuje fałszywy lub przerobiony europejski paszport, co pozwała najbogatszym klientom trafić bezpośrednio do kraju docelowego. Brytyjska prasa informowała o przemytniku w miejscowości Dżalalabad, we wschodnim Afganistanie, tuż przy granicy z Pakistanem, który przechwalał się, że osiemdziesiąt procent jego klientów podróżuje właśnie w ten sposób. Ci mniej zasobni, choć w warunkach afgańskich uznawanych za bogatych, podróżują drogą lądową i morską, przez Iran, Turcję do greckich wysp, płacąc za to tysiące dolarów. Rząd afgański donosi, że pięćdziesiąt tysięcy Afgańczyków dociera do Grecji każdego roku. Według Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji wykrycie przemytu Afgańczyków do zewnętrznych granic Unii Europejskiej w 2013 roku wynosiło niecałe dziesięć tysięcy osób.

Ponad dwa i pół miliona ludzi pozostaje w sąsiednich krajach, Iranie i Pakistanie. Prawie połowa z nich to nieletni. To czyni Afganistan krajem, który generuje nieprzerwanie najwięcej uchodźców na świecie od 1981 roku, gdy rozpętała się na dobre radziecka inwazja na ten kraj. W samym Iranie Afgańczyków jest prawie milion. To dane oficjalne, zarejestrowanych przez władze uchodźców. Human Rights Watch informuje, że nielegalnie przebywających w Iranie Afgańczyków może być dodatkowe dwa miliony. Według szacunków ONZ mniej niż dwa procent uchodźców z Afganistanu wybiera za cel podróży Europę.

Pozostała większość z pięcioprocentowej grupy wyjeżdżających poza sąsiednie kraje, wybiera azjatycki szlak do Australii. Tym samym, Afgańczycy stanowią czołową nację, która ginie podczas niebezpiecznej przeprawy przez Ocean Indyjski, z Indonezji na australijskie wyspy. Ostatnim etapem ucieczki swoich rodaków europejskim szlakiem w drodze do Wielkiej Brytanii zajmował się mój rozmówca.

Sahil pokazuje mi z dumą okazały pierścień zaręczynowy. Pracuje aktualnie jako szef kuchni w azjatyckiej restauracji we Frankfurcie nad Menem. Przyjechał do Iranu zaaranżować swoje małżeństwo z Afganką. Wybranka bardziej jego rodziny, niż jego samego zostanie z jego rodzicami, bratem, siostrą, szwagrem i ich dziećmi. On wróci za rok na ślub, spłodzi potomstwo i pojedzie z powrotem do Europy, do pracy.

– Nie obawiaj się, zapraszam do środka na herbatę. Nie każdy Pasztun to Talib – zapewnia.

Stara dzielnica Jazd w Iranie. Miejscowość słynie z labiryntu uliczek między murami i domami wykonanymi z gliny i słomy. Za tą klimatyczną, ale mało atrakcyjną, wszędzie identyczną fasadą kryje się spory dom, do którego zaprasza Afgańczyk. Rozmawiamy w gościnnym, przestronnym pokoju, wyłożonym w całości dywanami. W kącie prezentuje się okazale ogromny, ciekłokrystaliczny telewizor z kanałami z całego świata. Sahil jest przystojnym, młodym facetem, w kolorowym, zachodnim t-shircie oraz jeansach, włosy na żel. Sprawia wrażenie otwartego i sympatycznego.

– Mam dziewczynę we Włoszech. Każdy facet w Europie ma dziewczynę, nie? Ale moja rodzina o tym nic nie może wiedzieć. Gdyby się dowiedzieli rodzice, żadna kobieta z Afganistanu już by mnie nie zechciała – mówi.

– Ten dom to Twoich rodziców?

– Tak, moja rodzina mieszka tutaj od dwudziestu lat. To jednak bardzo ciężkie życie.

Flagi modlitewne w Jazd

Flagi modlitewne w Jazd (Fot. Piotr Pazoła)

Zdecydowali się na wyjazd z rodzinnego Kandaharu w szczycie ucieczek Afgańczyków do Iranu, gdy znajdowało ich się tutaj nawet ponad trzy miliony. W tym czasie, w tamtejszej medresie uformowała się grupa uzbrojonych uczniów, studentów, z języka arabskiego – talibów, skupionych wokół mułły Mohammada Omara, których celem było przejęcie władzy i wprowadzenie prawa szariatu na terytorium kraju. Przyłączyli się do wojny domowej, która wybuchła po wycofaniu wojsk radzieckich. Mudżahedini, wcześniej wspierani przez kraje Zachodu, Arabię Saudyjską, szkoleni w Iranie i Pakistanie, mający stanowić kontrę dla komunistycznych wpływów, starli się ze sobą. Afganistan podzielił się na kilka stref, a rząd uformowany przez Tadżyka Burhanuddina Rabbaniego musiał zmierzyć się ze swoimi dawnymi sojusznikami z pozostałych sześciu organizacji, które wchodziły w skład, tak zwanego Islamskiego Sojuszu Mudżahedinów Afgańskich.

We wrześniu 1994 nowo powstała grupa Talibów liczyła tylko trzydzieści osób, uczniów szkoły koranicznej i stanęła w opozycji do obecnego, niezgodnego ze sobą rozkładu sił w kraju. Rozpoczęli od przeprowadzania czystek potencjalnych oponentów, lokalnych watażków w Kandaharze. Już kilka miesięcy później, na wiosnę 1995 roku w ich szeregach znajdowało się dwadzieścia pięć tysięcy bojowników, którzy kontrolowali jedną trzecią terytorium Afganistanu.

Sahil był wtedy kilkuletnim dzieckiem. Gdy już osiedlili się w irańskim Yazd, miasto pochodzenia jego rodziny, Kandahar stało się stolicą ustanowionego przez Talibów Islamskiego Emiratu Afganistanu, wypierając z Kabulu ówczesnego prezydenta Rabbaniego i jego mudżahedinów.

– Aktualnie jest nieco lepiej dla nas w Iranie, gdy prezydentem jest Rouhani. Zresztą dla turystów też – zapewnia Sahil. – Gdy przy władzy był Ahmadineżad, mówiono otwarcie, że w Iranie nie chcą żadnych imigrantów. To były trudne dni. Turystom też nie było łatwo. Jeżeli ktoś tu przyjeżdżał, bywało, że go posądzano o szpiegostwo i w najlepszym razie deportowano. Zdarzało się czasami, że turyści kończyli w aresztach.

Rodzina Sahila w Afganistanie należy do etnicznej i religijnej większości, lecz w Iranie stanowi afgańską mniejszość migrantów, którym najtrudniej zaadaptować się z powodów językowych i religijnych. Większość uciekinierów to lud Hazarów, wyznawców szyizmu, posługujący się językiem hazarskim oraz dari, wykorzystujące perski alfabet. Pasztuni to sunnici, mimo że ich język paszto należy również do dużej rodziny języków perskich, nie jest tak znacząco bliski farsi jak dari, wykorzystujący ponadto własną modyfikację alfabetu arabskiego.

Dari i Hazaragi, język Hazarów to południowo-zachodnie odłamy języków irańskich mieszczące się w drzewie językowym bezpośrednio obok farsi, używanego współcześnie w Iranie oraz języka tadżyckiego, którymi łącznie posługuje się ponad siedemdziesiąt milionów ludzi. Paszto należy do innego odłamu rodziny języków irańskich, południowo-wschodnich i jest głównym językiem tej grupy, którym posługuje się czterdzieści dwa miliony ludzi. Językowi Pasztunów najbliżej do języków mniejszości etnicznych w Pamirze, Korytarzu Wachańskim, czy na terenach plemiennych przy granicy z Afganistanem w Pakistanie. Języki obu grup etnicznych, szyickich Hazarów i sunnickich Pasztunów, dari i paszto to oficjalne języki Afganistanu.

Mimo wielu zastrzeżeń dotyczących uchodźców w Iranie, o których donoszą organizacje pozarządowe, uchodźcy afgańscy zamieszkują w dziewięćdziesięciu siedmiu procentach tereny miejskie, co jest ewenementem. Tylko trzy procent mieszka w obozach na terenach poza dużymi aglomeracjami. Większość Afgańczyków mieszka w trzech prowincjach: stołecznej Teheran, przygranicznej z Turkmenistanem i Afganistanem Khorsan-e Razavi, z miastem Meszhed na czele oraz w prowincji Esfahan, sąsiadującą z Yazd, gdzie mieszka rodzina Sahila. Takie rozmieszczenie daje korzyści milionom migrantom, mimo trudnych warunków ekonomicznych. Jeżeli mają pracę, ich płace często są poniżej poziomu ubóstwa, choć mimo to, jest to lepszy poziom życia, niż w kraju pochodzenia.

Podobnie jest ze szkolnictwem. Uchodźcy otrzymują lepszy standard nauczania, niż w rodzimym kraju. Rząd irański wykazuje inicjatywę w nauczaniu na poziomie podstawowym również nieudokumentowanych migrantów, z drugiej jednak strony stawia wiele ograniczeń i opłat, uniemożliwiających lub utrudniających naukę przede wszystkim na wyższym niż podstawowym  poziomie. Sytuację z trudnościami w dostępie do irańskiego systemu edukacji wśród Afgańczyków próbują ratować międzynarodowe organizacje pozarządowe oraz ONZ darmowymi lekcjami czytania i pisania dla dzieci i dorosłych. Ich zdaniem Iran jest zobowiązany zapewnić dzieciom bezpłatny dostęp do edukacji na poziomie podstawowym, bez względu na ich miejsce i status prawny pobytu w Iranie. Powinien także aktywnie przeciwdziałać zjawiskom związanymi z problemami w dostępie do nauki. Wykonanie tych celów jest jednak dalekie od zobowiązań międzynarodowych, pełne zaniedbań, a jak sugeruje raport Human Rights Watch to również celowa taktyka działań rządu.

Labirint uliczek, Jazd

W labiryncie uliczek starego miasta w Jazd. (Fot. Piotr Pazoła)

Zwraca uwagę także na ważny fakt – mimo mnóstwa wątpliwości pod adresem Teheranu ze strony organizacji, wielu Afgańczyków nie miałoby dostępu w ogóle do edukacji we własnym kraju, a taką szansę w Iranie jednak mogą otrzymać. Skupienie uchodźców w kilku dużych ośrodkach wymuszone jest poza czynnikami ekonomicznymi, wewnętrzną polityką bezpieczeństwa Iranu. W wielu prowincjach, m.in. na wybrzeżu Morza Kaspijskiego oraz w Azerbejdżanie Wschodnim, graniczącym z Turcją, Armenią oraz azerskim Górskim Karabachem wprowadzono strefę zakazu podróży dla migrantów. Każdy Afgańczyk, który zostanie tam skontrolowany, bez względu na jego legalność pobytu w kraju, zostaje natychmiast deportowany. Szacuje się, że aktualnie w Iranie takie ograniczenie obejmuje już dwie trzecie terytorium, zmuszając ludność do zmiany miejsca zamieszkania po wielu latach pobytu, pod rygorem odesłania do Afganistanu.

– Twoi rodzice nie chcieli wyjechać z Iranu, nie chcieli jechać dalej na zachód? – pytam Sahila.

– Oni już stąd nie wyjadą, mają swoje lata, my młodzi próbujemy. Mi się udało, mój brat niebawem wyjedzie do Europy.

– Gdzie byłeś wcześniej?

– Zaczynałem od Anglii, Londynu. Nauczyłem się angielskiego. I poznałem sporo Polaków – śmieje się. – Potem była Francja i Belgia. Skończyłem dwukrotnie w więzieniu, jak wspominałem. Byłem też we Włoszech. To dzięki włoskim papierom aktualnie mogę przebywać bez ograniczenia czasowego w strefie Schengen, ale bez prawa do pracy.

Włochy należą do czołówki krajów Unii, po Węgrzech, Niemczech i Francji, jeśli chodzi o ilość przyjmowanych aplikacji o azyl. Są zarazem najbardziej przychylne uchodźcom w nadaniu ochrony. Odsetek odrzuconych wniosków wynosił nieco ponad trzydzieści procent w odróżnieniu od Niemiec i Wielkiej Brytanii – około sześćdziesięciu procent, Francji – prawie osiemdziesiąt procent lub Polski – ponad siedemdziesiąt procent w 2014 roku.

– To w Niemczech pracujesz nielegalnie? – pytam.

– Tak, to praca na czarno. Jednak nie mam z tego powodu nieprzyjemności. Niemcy lubią Afgańczyków.

– Nie masz tam problemów? W końcu pracujesz bez pozwolenia. W Holandii wielu, nawet legalnie przebywających Afgańczyków ostatecznie wyrzucono z kraju, bo rząd zmienił politykę wobec imigrantów. Musieli wracać zrozpaczeni do Afganistanu.

– W Niemczech jest dobrze. Też słyszałem o tych historiach z Holandii, to straszne. Rodziny wracają do ojczyzny przymuszeni z pieniędzmi, próbują ułożyć sobie życie na nowo, a tam tylko na nich czekają Talibowie, którzy chcą zabrać ich majątek. Zostają bez niczego. Niejednokrotnie zabijają żywiciela rodziny albo całą rodzinę, ponieważ uważają, że uciekli ze swojej ojczyzny i są brudni Zachodem.

Amir, Afgańczyk po osiemnastu latach pobytu w Holandii, z prawem bezterminowej rezydencji został odesłany do Afganistanu. Odmówiono mu obywatelstwa Holandii, ponieważ wcześniej w rodzimym kraju podczas wojny z Rosjanami był policjantem. Złożenie wniosku o nadanie statusu obywatela i jego odmowa sprowadziła na niego procedurę deportacyjną z Europy. Jego żona i trójka córek nie została odesłana. Holandia uznaje każdego pracownika mundurowego ubiegającego się o azyl jako potencjalnego oprawcę w kraju pochodzenia i wyklucza arbitralnie z procedury  przewidzianej w Konwencji Genewskiej.

Rozmowa na chwilę milknie. Młodszy brat Sahila przynosi herbatę i słodycze. To okazały zestaw smakołyków.

– My wolimy zieloną herbatę – tłumaczy i polewa czaj.

Rozmowie obowiązkowo towarzyszy herbata, Iran

Zielona herbata i słodkości podane podczas rozmowy z Sahilem na dywanie w pokoju gościnnym (Fot. Piotr Pazoła)

– Ile zarabiasz w Niemczech? – pytam.

– Dziewięć euro na godzinę. Gdybym miał legalne papiery do pracy, zarabiałbym czternaście.

– W Iranie nie ma pracy dla Afgańczyków?

– Oni chcą tu zatrudniać tylko swoich. Dobra praca tu jest niemożliwa. Irańczyk może zarobić z trzydzieści, czterdzieści euro na dzień.

– Trzydzieści, czterdzieści? Nie trzynaście, czternaście? – pytam, bo mam wrażenie, że się przesłyszałem.

– Dziesiąt. Trzydzieści, czterdzieści. Za bardzo dobrą pracę. Nikt tyle Afgańczykowi tutaj nie zapłaci. Dziesięć dolarów to jest maksimum, i to świetna dla nich płaca, a za to ciężko wyżyć wraz z rodziną, bezrobotną siostrą, chorymi rodzicami, domem…

– Trzydzieści, czterdzieści euro na dzień to również w Polsce bardzo dobra płaca – zauważam.

Sahil robi wielkie oczy.

– To w Polsce ile się zarabia tak normalnie? – dopytuje.

– Minimalna pensja to z trzysta, czterysta euro. Wielu ludzi za to musi żyć. Jeśli zarabiasz więcej, pięćset, osiemset euro to jest naprawdę bardzo dobrze.

– Trzysta?! Czterysta?! – wybałusza gałki oczne, jeszcze bardziej zdumiony.

Zdaje się, że w tej chwili Polska w oczach Sahila została skreślona na równi z Iranem.

Uchodźcy i migranci zarobkowi w Iranie mogą pracować, jeśli posiadają pozwolenie. Jego koszt zmienia się nieustannie, w szczytowym momencie wynosił nawet pięćset dolarów za dokument ważny jeden rok. Dla wielu jest to formalność zaporowa, ograniczona dodatkowo listą zajęć w których można pracować, zazwyczaj najgorzej płatnych i niebezpiecznych – produkowanie kwasu do baterii, wykopy, wylewanie asfaltu i betonu, palenie śmieci, załadunek i rozładunek ciężarówek, cięcie kamienia i górnictwo. Ci, którzy pracują legalnie bądź nie, muszą zmagać się często z problemami z niepłaceniem za pracę lub zaniżaniem pensji względem wymaganego minimum zarobków, o czym informowała ONZ w 2013 roku. Zniesienie sankcji nałożonych na Iran, poprawa warunków ekonomicznych jest nadzieją nie tylko obywateli, ale również afgańskich uchodźców. Organizacja Narodów Zjednoczonych otwarcie przyznaje, że reżim sankcyjny wpływa bezpośrednio na skuteczność pomocy humanitarnej.

– To jak wrócisz za rok na ślub, to ile czasu zostaniesz z żoną, zanim wrócisz do Europy? – pytam mojego rozmówcę.

– Rok. Teraz będę przez rok pracował, odłożę pieniądze i założę rodzinę. Po następnym roku wrócę do Frankfurtu.

– Co na to Twoja narzeczona?

Dziwi go to pytanie.

– Musi się podporządkować. To ja zarabiam. Dla Pasztuna rodzina jest najważniejsza. Trzymamy się mimo wszystko razem – wypowiada to jak wyuczony komunał, a dziewczyna we Włoszech zdaje się wcale tego nie zakłócać.

Gdyby narzeczona Sahila nie poślubiła jego, a Irańczyka, otrzymałaby obywatelstwo. To prawo krwi przekazywane przez ojca dotyczy potomków, ale także żony. Dzieci z takich związków otrzymują paszporty irańskie. Sahil biorąc Afgankę bądź Irankę za żonę nie będzie miał takiej możliwości, a ich dzieci nie otrzymają obywatelstwa Islamskiej Republiki.

– Twoja rodzina jest tutaj już od dwudziestu lat. Oni mają irańskie obywatelstwa?

– Nie ma mowy – uśmiechnął się. – Irańczycy imigrantom nic nie dadzą. Gdyby moi rodzice wyjechali do Europy, już dawno by mieli paszporty Unii Europejskiej. My tutaj żyjemy od wizy pobytowej do następnej.

Na przejściu granicznym Islam Qala, na szlaku z Heratu do Iranu odnotowano przypadki deportowanych Afgańczyków, urodzonych w Iranie, którym skutecznie przez wiele lat odmawiano obywatelstwa. Zostali odesłani do kraju, którego nigdy nie widzieli. W 2012 roku każdego dnia przez tą granicę deportowano do Islam Qala siedmiuset Afgańczyków. Ponad dwieście pięćdziesiąt tysięcy w ciągu tego jednego roku.

– Wyrabiacie ciągle wizy? – dziwię się.

– Tak, co trzy miesiące. Mam taką samą w paszporcie teraz, żeby tu przyjechać z Niemiec – mówi, pokazując dokumenty. – Każdy kto mieszka w tym domu ma afgański paszport z wizami wklejanymi co kwartał. I tak od dwudziestu lat! Koszt sto pięćdziesiąt dolarów od osoby. To mnóstwo pieniędzy dla nas wszystkich. Gdy się skończą strony na wklejenie nowych wiz, jedziemy do Meszhedu, do konsulatu Afganistanu po nowe dokumenty. Dlatego nie ma szans na to wszystko zarobić pracując w Iranie… – żali się.

To tak zwany Kompleksowy Plan Regularyzacji, który wymaga wiz pobytowych lub pracowniczych. Proces uzyskania wszystkich dokumentów jest drogi i logistycznie trudny dla większości Afgańczyków. Ponadto nie pozostawia alternatywy dla nowo przybyłych uchodźców. Jeżeli nie są w stanie sprostać wymaganiom, są deportowani. Okazuje się, że nawet podołanie biurokracji, nad która ubolewa również rodzina Sahila, może okazać się niewystarczające. Odnotowano przypadek pary Afgańczyków, która posiadała odpowiednie, ważne dokumenty w paszportach, a mimo to, zostali odesłani do kraju wraz z najmłodszym potomkiem. Ich starsze dzieci pozostawione zostały same sobie w Iranie.

 Mauzoleum Emira Aliego, Shiraz

Ulice Szirazu, na zdjęciu Mauzoleum Emira Aliego, widok z drugiego brzegu okresowej rzeki Khoshk (Fot. Piotr Pazoła)

– Kiedy wracasz do Niemiec? – pytam Pasztuna.

– Wizę mam jeszcze ważną miesiąc, odwiedzę znajomych w Isfahan i Szirazie. Myślę, że za dwa, trzy tygodnie z Meszhedu przez Stambuł wrócę do Frankfurtu.

Sahil wyciąga rezerwacje biletów Turkish Airlines na ponad osiemset euro w dwie strony z możliwością zmiany daty powrotu.

– Indyjskie curry i zupy na mleczku kokosowym to moja specjalność – kończy, gdy dopijamy herbatę, rozmawiając o ulubionych potrawach.

Żegnamy się przed domem, życząc sobie wzajemnie i jego rodzinie powodzenia.

– Tutaj trzeba uważać na Irańczyków, to nie są dobrzy ludzie – mówi zmieszany, z wyraźnym bólem. – Nie mówię, że wszyscy, ale nie każdy tu jest taki jak turystom się wydaje.

Gościowi z Europy, po powierzchownych i krótkich, i tych nieco głębszych i dłuższych spotkaniach z Irańczykami, pełnych uśmiechu, gościnności, ciekawości i życzliwości, trudno zaakceptować takie stwierdzenie. W Szirazie spotykam się z podobną opinią wśród uchodźców, imigrantów zza wschodniej granicy, od Meszhedu, po Zahedan.

Po drugiej stronie bazaru znajduje się dwie uliczki od głównej ulicy palarnia qalyana. Po usilnych poszukiwaniach udało się ją odnaleźć tylko dzięki pomocy jednego z przechodniów, który zaprowadził pod same drzwi. Okolica nie sprawia, że czuję się choć trochę bezpiecznie. Może starsza pani spoglądająca z okna z uśmiechem, machająca dłonią na powitanie, pokazująca palcem na wejście rozpogadza krajobraz. Już z daleka czuć słodki zapach jabłkowej melasy. Przed lokalem siedzi Hamid, Afgańczyk z Kabulu. Jego brat mieszka w Paryżu, chciałby do niego pojechać, ale nie ma pieniędzy. Pracuje jako obsługa w tej palarni fajek wodnych i twierdzi, że również gra na gitarze.

– To nie wystarczy mi, aby pojechać dalej na zachód, Irańczycy nie są dobrzy – mówi.

– Nie są dobrzy? Ja tu odnoszę inne wrażenie jako turysta. Ty tu pracujesz, źle płacą?

– Wykorzystują nas. Mało płaca. Ciężko tu się żyje. Myślałem, że zarobię i pojadę do brata do Francji, ale to nie będzie możliwe.

Mija chwila, palimy fajki przy swoich stołach. Padają kolejne pytania, w tym najtrudniejsze.

– Dlaczego wasze wojska najechały mój kraj? – pyta Hamid, obywatel Kabulu.

Iran i Pakistan, kraje, na których terytoriach przebywają miliony Afgańczyków oskarżają inne państwa, w tym te zaangażowane militarnie w Afganistanie o brak wystarczającego wsparcia w radzeniu sobie z napływem uchodźców. Według starszego członka rządu Afganistanu, którego tożsamość utajono, Iran wykorzystuje uchodźców jako formy szantażu i wpływu na wewnętrzne sprawy sąsiada oraz rozgrywa nimi, aby zademonstrować Stanom Zjednoczonym jego zdolność oddziaływania na Afganistan, mimo tak dużego zaangażowania militarnego Zachodu na tym terenie.

– Wiesz, w Polsce wielu ludzi nie zgadza się z decyzjami polityków – próbuje odpowiedzieć dyplomatycznie i możliwie neutralnie.

– Ja chyba wrócę do rodziny, do ojca, matki, tam mam wszystkich. Z tym Paryżem mi nie wyjdzie. Nie chciałeś jechać do Afganistanu? – nieco luzuje rozmówca atmosferę.

– Nie, nie sądzę, aby było tam na tyle bezpiecznie jak tutaj w Iranie. Ale czytałem wiele relacji Polaków, którzy odwiedzili Afganistan w ostatnim czasie i jest to możliwe. Była wśród nich jedna, samotnie podróżująca kobieta. Szczególnie popularny jest Herat przy granicy z Iranem.

– To prawda, ale Herat to jeszcze nie jest prawdziwy Afganistan. Kabul, Mazaar to moje miasta – mówi to z wyraźną nostalgią.

Konwencja Genewska zdefiniowała pojęcie uchodźcy, osoby, która przebywa poza krajem pochodzenia z obawy przed prześladowaniami z powodu rasy, religii, narodowości, poglądów politycznych lub przynależności do określonej grupy społecznej. Najważniejszą zasadą określoną w Konwencji jest ochrona przed zawróceniem, tzw. zasada non-refoulement. Jeżeli odmawia się przyznania oficjalnego statusu uchodźcy, nie wolno deportować do kraju pochodzenia, w którym groziłoby niebezpieczeństwo prześladowań. Zasadę tę można uchylić jednie, gdy osoba może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa w którym się znajduje lub popełniła poważną zbrodnię, stanowiąc zagrożenie dla społeczeństwa w kraju uchodźstwa. Iran często powołuje się na wyjątek związany z bezpieczeństwem narodowym w konfrontacji z zastrzeżeniami ONZ i innych organizacji międzynarodowych.

Iran, podobnie jak Polska, jest sygnatariuszem Konwencji Genewskiej z 1951 roku oraz jej zmiany Protokołem Nowojorskim z 1967 roku. Do początku lat dziewięćdziesiątych większości uchodźcom pozwalano pozostać w kraju nieterminowo. Przyznawano im status mimowolnego migranta, niebieskiej karty, tak zwanych mohajerin. Automatycznie otrzymywali prawo pobytu, dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej, prawo do pracy, dopłat do paliwa, prądu i jedzenia. Traktowano ich jak pełnoprawnych uchodźców, choć w prawie irańskim używano innych konstrukcji.

Po wybuchu wojny domowej w Afganistanie między mudżahedinami oraz po powstaniu Talibów, Iran zwiększył biurokrację i piętrzące się problemy formalne i finansowe wobec migrantów pozostających w kraju. Równocześnie skupił swoje działania na tak zwanej „dobrowolnej” repatriacji Afgańczyków w porozumieniu z rządem w Kabulu i Biurem Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców, UNHCR. Tuż po obaleniu Talibów, w 2001 roku, do Afganistanu wróciło ponad dwa miliony ludzi.  Kolejna fala dobrowolnych powrotów odbyła się dziesięć lat później. Ich wzrost miał źródło w pogłębiających się sankcjach i kryzysie gospodarczym, szalejącej inflacji w Iranie oraz kolejnym zaostrzeniom w traktowaniu Afgańczyków, m.in. zaprzestaniu oferowania dotacji na podstawowe dobra uchodźcom i dostępu do usług szkolnictwa i ochrony zdrowia. Rząd w Teheranie utrzymuje, że żaden Afgańczyk nie został przymuszony do dobrowolnej repatriacji.

Hamid dorzuca kolejne rozżarzone węgle do fajek i podaje herbatę w palarni, na tyłach bazaru w Szirazie. Gdy wychodzę, po długich, ta’arofowych gestach i negocjacjach, ustalamy, że zapłacę cokolwiek i spuszcza i tak cenę uparcie z pięciu do czterech tysięcy riali za fajkę i dużą szklankę czaju. Chce koniecznie, żebym zrobił mu zdjęcie. Jeszcze jedno, tym razem jego kolegom z pracy. Oglądają na wyświetlaczu, żywo komentując, śmieją się. Życzę Hamidomi wszystkiego dobrego, by dbał o siebie. Inshallah, jak Allah pozwoli – odpowiada odruchowo, w zobojętnieniu.

„Afgańczycy wierzą, że kiedy Pan Bóg skończył dzieło tworzenia świata, odkrył ze zdziwieniem, że zostało mu jeszcze wiele rozmaitych elementów i fragmentów, do niczego niepodobnych i do niczego nie pasujących. Nie bardzo wiedząc, co z nimi począć, trochę zakłopotany zebrał je w garść i upuścił na ziemię. Przez chwilę przyglądał się, jak spadają, i mruknął: To będzie Afganistan. (…) Mają wspólnego Boga, ale i do Niego, bywa, modlą się inaczej. Żyją przecież obok siebie, ale nigdy ze sobą. Nie powodują się chęcią narzucenia czegokolwiek innym, zaborów, podbojów.

Zamiast więc toczyć niekończące się i niczego nierozstrzygające wojny, czy nie lepiej byłoby im rozstać się, rozejść każdy w swoją stronę? Skoro życie razem stało się aż tak nieznośne, czy nie lepiej dla wszystkich byłoby zacząć żyć oddzielnie? Dlaczego nikt nigdy nie pomyślał o separacji, o secesji? Swoimi pytaniami wywoływałem czasami oburzenie, zazwyczaj jednak politowanie. „To niedorzeczne” – mówili Afgańczycy. Prawda, różnili się między sobą – Pasztunowie od Uzbeków, Tadżycy od Hazarów, Turkmenów. Mieli swoje spory i wojny. Ale to były ich spory i ich wojny i obcym nic do tego.”


Wojciech Jagielski z książki Modlitwa o deszcz

 

Piotr Pazoła

Programista. Natchniony Bukowskim, wie, że nie ma innej drogi. I nigdy nie było. W podróży stara się chłonąć i tworzyć. Bez bloga. Szewc bez butów. Chciałby to zmienić na W podróży.

Komentarze: (1)