Sinciang to nasz ulubiony region Państwa Środka. Choć to oczywiście Chiny, to kulturowo i geograficznie tereny te przynależą do Azji Środkowej. Przyjeżdżamy tu regularnie, raz za razem odwiedzając nowe miejsca, albo podążając przetartym już wcześniej szlakiem. Obecnie z regionem tym zmagamy się rowerowo.

Z jednej strony bierzemy garściami, ile tylko się da, bo czyż można dokładniej podpatrywać odwiedzane miejsca i spotykanych po drodze ludzi niż z perspektywy rowerowego siodełka? Obrazy przemykają wtedy bardzo powoli, nie uciekają z szybkością sunących po autostradzie osobowych aut i dalekobieżnych autobusów. W każdym momencie można przystanąć, zatrzymać się, czemuś przyjrzeć.

Prowincja odciska jednak na nas swoje piętno. Doskwierają nam, tak charakterystyczne dla kontynentalnego klimatu, niezwykle uciążliwe skoki temperatur oraz ogromne przestrzenie. Jedziemy wolno, po siedemdziesiąt, osiemdziesiąt kilometrów dziennie i dla ciekawości poznania to dobre tempo. Ale Sinciang to głównie pustynia i góry. Odległości pomiędzy miastami potrafią się ciągnąć przez długie czterysta, pięćset kilometrów. Dla nas to czasem sześć dni pedałowania. Dni, podczas których nie zmienia się nic.

Rayila

Tylko nie rób mi zdjęcia w tym zielonym kubraczku! – powiedziała Rayila i zaczęła rozpinać guziki uniformu. Niby przyszła tylko na chwilę, by zabrać śmieci i wymienić ręczniki, a została na dłużej. – Nie znoszę tego koloru – dodała dobitnie. – Mówiłam szefowi, żeby to zmienił, ale nie chciał mnie słuchać.

Odpoczynek przy autostradzie G30, Sinciang, Chiny (fot. Jakub Kańdulski)

Odpoczynek przy autostradzie G30, Sinciang, Chiny (fot. Jakub Kańdulski)

 

Pracująca w hotelu Rayila jest Ujgurką, przedstawicielką muzułmańskiej tureckojęzycznej mniejszości. Mieszka w leżącym na wschodzie Sinciangu mieście Kumul (Hami). Ma skręcone od trwałej półdługie i pofarbowane na rudo włosy, dolne powieki podkreślone czarną kreską i paznokcie pomalowane na czerwono. W zielonym uniformie faktycznie nie wygląda najlepiej, ale pod nim ukryła modną, wciętą w tali czarną bluzkę z baskinką.

Jakub? Naprawdę masz na imię Jakub? – szczerze się zdziwiła, kiedy Kuba podał jej rękę w geście przywitania. – Ale Jakub to imię muzułmańskie – w zastanowieniu zawiesiła na chwilę głos.

Usiadła w fotelu, brudne ręczniki położyła na kolanach i z dużym zainteresowaniem zaczęła się nam przyglądać. Zdziwiło ją, że trzydziestoletni bezdzietni Europejczycy widzą sens w podróżowaniu przez świat jednośladem.

Dokąd jedziecie dalej? – po chwili milczenia zapytała, po czym z niedowierzaniem chwyciła się za głowę.

Pokonanie rowerem czterystukilometrowej trasy z Kumul do Dunghuangu zwyczajnie nie mieściło się jej w głowie.

Będziecie tam jechać pięć dni?! – nie mogła uwierzyć. W zamyśleniu spojrzała na brudny dywan, po czym powoli podnosząc do góry oczy, zatroskanym głosem zapytała. – Nie jesteście tym zmęczeni?

Do Chin wjechaliśmy z Kirgistanu, granicę przekraczając w miejscowości Irkesztam. Do Kumul natomiast, dla nas najdalej wysuniętego na wschód i jednocześnie ostatniego leżącego w Sinciangu miasta, dotarliśmy po miesiącu pedałowania. Ponad dwa tysiące kilometrów tzw. północnej odnogi Jedwabnego Szlaku przepełniała cisza i spokój – charakterystyczne elementy, których w zaludnionych południowych i wschodnich częściach Chin brakuje najbardziej. Sinciang ma tego pod dostatkiem, więc cieszyliśmy się tu ogromnymi przestrzeniami i z zapartym tchem obserwowaliśmy gwieździste niebo.

Biwak na pustyni

Nie niepokojeni przez nikogo wsłuchiwaliśmy się w podmuchy wiatru, biwakowanie na pustyni traktując, jako jedno z najprzyjemniejszych momentów naszych rowerowych dni. Po północnej stronie niemal przez cały czas towarzyszył nam olbrzymi system górski Tienszanu. Po prawej rozpościerały się kotliny Tarymska, a następnie Turfańska. Obydwie stanowiące geograficzne ekstrema. Pierwszą wypełnia Pustynia Takla Makan – druga pod względem powierzchni pustynia piaszczysta świata. Kotlina Turfańska, z bezwzględną wysokością 154 m p.p.m., jest tymczasem najniżej położonym punktem ChRL i jedną z najgłębszych depresji na kuli ziemskiej. To wszystko sprawia, że magia tego miejsca przyciąga i na długie tygodnie nie daje o sobie zapomnieć.

Biwak na skraju pustyni Takla Makan, przy autostradzie G30, Sinciang, Chiny. (fot. Jakub Kańdulski)

Biwak na skraju pustyni Takla Makan, przy autostradzie G30, Sinciang, Chiny. (fot. Jakub Kańdulski)

Zamieszkujący te tereny Ujgurzy niegdyś stanowili dziewięćdziesiąt procent mieszkańców prowincji. Obecnie, odkąd region stał się głównym w Chinach miejscem wydobycia surowców naturalnych, nieustannie wzrasta liczba osiedlających się tu Chińczyków Han. Ujgurzy skarżą się, że pieniądze z wydobycia przeznaczane są głównie na rozwój wschodniej części kraju. Niezwykle rzadko udaje się im również zdobyć pracę w przemyśle.

Obie grupy zamieszkują te same miasta, ale ich światy nie przenikają się. Żyją obok siebie, rzadko ze sobą. Unikają się. My spotykając się z Ujgurami unikamy natomiast rozmów po mandaryńsku. Kaleczymy więc podstawy tureckiego, uśmiechem próbując pokonać dzielącą nas barierę językową. Ale gdy z inicjatywą rozmowy po chińsku wychodzą sami Ujgurzy, wtedy udaje się nam dowiedzieć nieco więcej.

Nigdy nie byłam w Polsce – przyznała Rayila – ale mam brata w Niemczech. Mieszka w Monachium – powiedziała z dumą. Gdy zapytaliśmy, czy ma możliwość, by go odwiedzić, odparła: – Nie mam paszportu i nie będę się o niego starała. To zbyt daleko, a poza tym mam już pięćdziesiąt lat, zdrowie nie to, co kiedyś. A wam co się tutaj podoba? Groby królów widzieliście? Bo do muzeum to lepiej nie idźcie, tam nic ciekawego nie ma! – przestrzegła nas.

Kiedy już zmęczenie pustką brało górę, z nadzieją spoglądaliśmy w stronę gwarnych ujgurskich miast. Godzinami spacerując po wąskich uliczkach Kuczy, wygrzewając się w październikowym słońcu, którego promienie leniwie przebijały się przez winorośl Kotliny Turfańskiej, cieszyliśmy się z kolejnego pobytu w Sinciangu.

I tylko w Kaszgarze ogarniał nas smutek. Z miejsca, które po raz pierwszy odwiedziliśmy w 2008 roku niewiele już zostało. Z miasta-perełki, niemal kompletnie zachowanego starego środkowoazjatyckiego układu urbanistycznego, stworzono miasto-kicz.

Prawdziwe życie Ujgurów

Gliniane domy zastąpione zostały nową zabudową, a Ujgurów ulokowano w czymś na kształt skansenu, nad którym od 1969 roku góruje olbrzymi pomnik Mao. Zwrócony tyłem do starej części miasta, przygląda się ciągle rozrastającym na południu dzielnicom zamieszkałym przez ludność napływową. Do dziś trudno nam podjąć decyzję, który z dwóch najbardziej znanych, a znajdujących się w Sinciangu pomników Przewodniczącego wywarł na nas większe wrażenie. Czy ten w Kaszgarze, czy raczej ten w Hotanie, mieście południowej części Kotliny Kaszgarskiej? Tam na Placu Solidarności Mao wyjątkowo nie jest sam. Ściska dłoń Kurbana Tuluma – Ujgura propagandowo wykorzystywanego przez władze Państwa Środka.

Na drugim piętrze też mieszkają obcokrajowcy – zakomunikowała nam Rayila. – Nie wiem skąd są, bo ciężko się z nimi dogadać. Nie mówią ani po chińsku ani po ujgursku, a ja po angielsku tylko kilka słów zdołałam się nauczyć. Z wami to co innego. Przyjdzie człowiek, posiedzi, pogada. Coś o sobie powiecie, miło czas zleci – rozgadała się. – A jak po angielsku powiedzieć rower? Bo po ujgursku to wélisipit (ۋېلىسىپىت ).

W miastach takich jak Kumul czy Kucza udaje się jeszcze podpatrzeć, jak wygląda prawdziwe życie Ujgurów. Przepełnione i skupione na rodzinie, traktuje ją jako dobro nadrzędne, sprawę najwyższej wagi. Owe życie przepełnione jest również mieszanką bazarowego gwaru i spokoju niewielkich meczetów, do których pięć razy dziennie zjeżdżają mężczyźni. W pośpiechu parkują swe skutery i wymieniając ciche powitania szybko wchodzą do środka.

 

W przyległej do Kumul wiosce Altyn, spotkany przez nas Abduxkur spóźnił się na modlitwę. Jednak zanim dołączył do zebranych w meczecie mężczyzn, z zaciekawieniem wypytał o cel naszej wizyty. Ucieszyło go zainteresowanie, z jakim przyglądaliśmy się toczącym się tu zwyczajom. Zaprosił nas na obiad, chciał się podzielić ciepłem domowego ogniska, pokazać królestwo kobiet i dzieci.

Ale co ty zrobisz, jak Jakub umrze? – nagle zapytała Rayila.
– Co masz na myśli? – odparłam.

Niby zrozumiałam, co mówi, ale sens wypowiedzianych przez nią słów, gdzieś mi umknął.

Pytam, co zrobisz, jak on umrze, a ty nie będziesz miała już nikogo – powiedziała tonem zupełnie oczywistym. – Przecież musicie mieć dzieci. Nie możesz być sama! – dodała dobitnie.

Nie czekając na odpowiedź i widząc nasze nieukrywane zdziwienie, podniosła się z fotela i skierowała w stronę drzwi. Pozbierała z podłogi wszystkie śmieci, a brudne ręczniki ułożyła sobie na biodrze. Wychodząc mrugnęła do mnie okiem, po czym skupiając wzrok na Kubie wycelowała w niego palcem i wesoło chichocząc powiedziała: – Bye, bye, Jakub!

Joanna i Jakub Kandulscy

Ciągle wracają do Chin. Chcieliby pojechać w inne miejsca, ale Chiny kuszą najbardziej. By to nieco zrównoważyć wybrali się w podróż do Państwa Środka rowerami, więc zanim dotarli pod Wielki Mur przejechali Europę i Azję Środkową. Od teraz będą wracać i tam. Blogują jako Bicycles' couple.

Komentarze: Bądź pierwsza/y