Majubaju – recenzja osobista
Bałem się tej książki jeszcze długo przed jej przeczytaniem. Wywoływała we mnie wiele ambiwalentnych uczuć. Słyszałem, że „się pisze” odkąd poznałem jej autorkę. Z jednej strony byłem jej niezmiernie ciekaw, bo ciekawą osobą jest Maja Sontag, miałem więc nadzieję, że i książka będzie po prostu fajna. Osobiście o Majubaju, czyli żyrafy wychodzą z szafy.
Z drugiej jednak, obawiałem się, że zaczynam mieć względem niej zbyt duże oczekiwania, tym bardziej, że zewsząd, po premierze, słyszałem niemal wyłącznie doskonałe recenzje i opinie… Bałem się, że dzięki świetnej promocji, wyróżniającej się okładce, stała się od razu „produktem”, o który wszyscy będą dbać jak o kurę znoszącą złote jaja – doskonała ekspozycja w księgarniach (i nie daj Boże w sklepach innych branż), wspaniała promocja w mediach i jeszcze te „tematy” – wyciskane bez opamiętania – temat spełniania marzeń oraz podróżowania, najlepiej dookoła świata… Pff!
Łukiem więc obchodziłem wszelkie recenzje, nie słuchałem audycji z udziałem Mai, nie rozmawiałem ze znajomymi, nie komentowałem opinii. Czekałem aż wrzawa minie. Ale po sześciu tygodniach od rozpoczęcia sprzedaży, kilkutysięczny nakład się sprzedał, a ludzie zaczęli się przyznawać publicznie, że nie chcą książki Mai kończyć, bo sobie ją „dawkują” po kilka stron dziennie… Debiut doskonały?
Odkładałem więc przeczytanie jej o kilka ładnych tygodni (a właściwie miesięcy), chciałem mieć możliwie najbardziej stonowane „nastawienie”, tym bardziej, że zaczynałem się do Majubaju… uprzedzać, bo wg. mnie, marzenia nie są od tego by pisać o nich książki… Gdy wreszcie po nią sięgnąłem okazało się, że podobnego zdania jest i autorka.
Między innymi o tym, „co i jak się działo” przed podróżą Mai, dowiadujemy się ze wstępu, a wstęp jest dość istotny dla całej opowieści. I chyba nie zdradzę ogromnej tajemnicy jeśli zapowiem, że został on napisany, dopieszczony i „klepnięty” już po napisaniu opowieści właściwej (1).
Jako kobieta samotnie podróżująca byłam otaczana wyjątkową opieką na każdym kroku. Ludzie podziwiali moją odwagę i determinację. Łapali się za głowę, mnie za rękę i wyprowadzali z opresji. Wszystkie zasłyszane przeze mnie na trasie straszne i tragiczne historie przytrafiły się osobom, które swoim zachowaniem same wpakowały się w tarapaty. Niektórzy ludzie po prostu nie powinni podróżować ani nawet wychodzić z domu. Naiwność, brak wyobraźni i głupota nie znają granic. Dosłownie.
Ruszamy więc z autorką w podróż dookoła świata (DOOKOŁA ŚWIATA!). Rozpoczęła się ona 8 września 2010 roku, a skończy 11 marca 2012 roku (2). To osobista opowieść o podróżowaniu dzień po dniu – dlatego książka nie należy do najkrótszych. 480 stron, i na prawie każdej „coś się dzieje”! To proza podróżniczego życia – trochę śmieszno, trochę straszno. Można uznać, że jest to powieść przygodowo-podróżnicza lecz jej fabuła, okoliczności i bohaterowie (z główną bohaterką na czele!) są jak najbardziej prawdziwi – dużo bardziej prawdziwi niż przygody Tomka Sawyera, Sindbada Żeglarza, Guliwera, Fileasa Fogga, Stasia i Nel, Poldka i Dudusia czy Bolka i Lolka!
Gdy tak idąc i idąc, widzę, że ścieżka się robi coraz węższa, a okolica jeszcze bardziej dzika, że ludzie zerkają na mnie z coraz to większym zdziwieniem, gdy zaczynam wątpić, czy aby na pewno obrałam właściwy kierunek, znajduję nagle pod nogami wbitą tabliczkę: „San Pedro Spanish School – keep going”.
Trzeba wiedzieć, że bohaterka ma niemal dwa metry wzrostu, bo niby kto widuje tabliczki informacyjne „pod nogami”? Są stawiane raczej na wysokości głowy, ewentualnie szyi, lub rzeczywiście na wysokości brzucha – w Boliwii brzuchy są sytuowane nieco niżej niż w Europie, więc akurat dla Mai taka tabliczka mogła być „pod nogami”.
Jest to rozrywkowa książka o podróżowaniu na własną rękę. Autorka z niebywałą łatwością opisuje całkiem skomplikowane podróżnicze przygody – język jakim się posługuje jest ogromną zaletą Majubaju...
Maja nie jest „profesjonalną” podróżniczką (3), i jej książce wyszło to na dobre, dlatego w treści nie natkniemy się na wzniosłe i ratujące ludzkość przemyślenia, na mentorski ton Światowego Podróżnika o ugruntowanej pozycji wśród jemu podobnych, lub aspirującego do najwyższej podróżniczej półki… Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, m.in. to skąd się wziął tytuł Majubaju, czyli żyrafy wychodzą z szafy (4).
Nie jest to jednak książka dla wszystkich. Może nie przypaść gustom zaprawionym w bojach globtroterom, dla których opisywane przez autorkę przygody bywają chlebem powszednim. Doskonała to lektura dla tych wszystkich „kanapowych” eksploratorów, którym czasem się zdaje, że „też by tak chcieli”, tylko „coś” ich powstrzymuje przed zrobieniem kroku za próg domu. Książka Mai może im pomóc zamienić marzenia na rzeczywistość.
Od samego chcenia i rozmyślania nic się jednak nie zadziało. Zrozumiałam, że trzeba po prostu zakasać rękawy i wziąć sprawy w swoje ręce. Marzenia są po to, by je samemu spełniać.
Krzysztofie Samoborski! Na zdrowie! Recenzja książki „Zjadłem Marco Polo”
Wracając do tych przerażająco przychylnych recenzji, których przestraszyłby się każdy kto poświęcił ponad rok „kończeniu” książki – wciąż ich nie znam, ale jak sądzę są po części wynikiem samonakręcającej się machiny, nastawiającej się jak najbardziej pozytywnie do „debiutów”, „nowości” i „młodej krwi” spoza mainstreamowego środowiska „starych podróżniczych wyjadaczy”, „travelbytów” i „blogerów”, dla których podróżowanie często się sprowadza do „zbierania materiałów do kolejnej książki”. Maja pokazuje, że to Podróżowanie to nie taka straszna sprawa i, z nielicznymi wyjątkami, zasadniczo każdy może się za podróżowanie śmiało zabierać. Niekoniecznie pod opiekuńczym okiem przewodników, pomocników, przyjaciół czy mężów.
Przyznaję, że po otwarciu Majubaju, czyli żyrafy wychodzą z szafy znalazłem się dokładnie w tym samym miejscu co wielu innych czytelników, o których pisałem na początku – wciąż sobie dozuję jej treść czytając zaledwie kilka stron dziennie. Czyli tak! Napisałem recenzję książki, której jeszcze nie skończyłem czytać… Może w przyszłym roku…
Maja Sontag, Majubaju, czyli żyrafy wychodzą z szafy. Bielsko-Biała 2014. Wydawnictwo Pascal
———-
(1) Książkę polecam szczególnie tym, którzy wstępy czytają na końcu… Po przeczytaniu wstępu na końcu, może chcieć się ją przeczytać jeszcze raz :-)
(2) Swoją drogą, kto dziś pamięta co wydarzyło się w jego życiu cztery lata wcześniej? Lub choćby dwa lata temu?
(3) Nie podróżuje ze splendorem, w blasku kamer, z przygotowanym scenariuszem zdarzeń, w asyście fanów i dla nich właściwie, bez konkretnego planu (oprócz tego by Świat przejechać dookoła), bez pośpiechu i natręctwa „zobaczenia wszystkiego co się da”
(4) M.in. o to będzie można spytać Maję Sontag podczas 3. Pleneru Podróżniczego im. Kazimierza Nowaka w Boruszynie.
Komentarze: Bądź pierwsza/y