Piotr Strzeżysz: gdyby nie rower, zostałbym ptakiem
Wywiad z Piotrem Strzeżyszem, który niedawno wrócił z podróży Rowerem przez Kordyliery. Opisywał ją na blogu On The Bike, który z tej okazji został nominowany do Travelerów 2011. Sprawdźcie, co działo się w trasie i czy bez podróżowania da się żyć.
– Piotrze, dlaczego Ty właściwie jeździsz rowerem?
– Lubię jeździć rowerem. Jak nie jeżdżę dłużej niż tydzień, staję się nieznośny dla siebie i dla innych.
– Wyprawę Rowerem przez Kordyliery zaczynałeś w zimie i to na Alasce. Na jednym z filmów widać, że woda, którą ze sobą wieziesz, całkowicie zamarzła. Jak człowiek na rowerze znosi takie temperatury? Przecież to nie może być przyjemne.
– Jak się jedzie, jest ciepło, gorzej na postojach. Największe mrozy były w nocy i z rana. W ciągu dnia miałem maksymalnie minus dziesięć, więc nie było tak źle, dawało się wytrzymać. Trochę marzłem, ale niczego sobie nie odmroziłem.
A co do przyjemności… Jak za długo jest mi przyjemnie, to robi się to nieznośne, więc może podświadomie szukam takich miejsc, gdzie nie będzie zbyt przyjemnie. W końcu jestem świrem w siedemdziesięciu trzech procentach.
– Co Ci najbardziej dało w kość? I jakie były najlepsze momenty tej podróży?
– Kanada – prawie cały czas bardzo interwałowy teren, ciągłe krótkie podjazdy i zjazdy. Problemem jest dobranie ubrań w zimie. Podjeżdżając, po minucie jest się mokrym od potu, by za moment, zjeżdżając, być wychładzanym przez mróz i wiatr, co jest bardzo dyskomfortowe. Kilka godzin jazdy w takich warunkach bardzo mnie męczyło, bywały dni, że udało mi się przejechać zaledwie siedemdziesiąt kilometrów.
A co do plusów. Piękny był każdy poranek. Bezinteresowna ludzka pomoc. Ciepły posiłek po całym dniu jazdy, ciepły kubek kawy, ciepły, suchy śpiwór w namiocie.
– Zdarzało Ci się jednak narzekać po drodze na ludzi.
– Tak, nie wszyscy byli gościnni i zdarzały się przypadki, że na prośbę o rozbicie namiotu w pobliżu zabudowań, kazano mi wracać do Polski, raz poszczuto mnie psami, raz postraszono strzelbami, często trąbiono na drodze, bynajmniej nie po to, aby pozdrowić.
Ale zdarzały mi się również innego rodzaju doznania. Przez ostatnie tygodnie w Stanach wszędzie odczuwało się już ducha świąt. Choinki, stroiki i przebrani Mikołaje są wszechobecni już od końca listopada. Przed każdym sklepem, punktem usługowym, bankiem, pocztą, całe mnóstwo santas.
Duch świąt na pewno w całości przenikał kobietę, która w małej miejscowości Mina przebrała się za Mikołaja i kręcąc hula hop, pozdrawiała przejeżdżających kierowców. Zatrzymałem się na moment, aby jej zrobić zdjęcie, ale kiedy wyraźnie przywoływała mnie dłonią, podszedłem na chwilę rozmowy. Urocza kobieta o imieniu Laura zaprosiła mnie do domu na kolację i nocleg. Mąż, którego przedstawiła mi jako wielkiego gbura, okazał się fantastycznym człowiekiem, zabrał mnie rano na śniadanie do miejscowego pubu i przedstawił kolegom i koleżankom jako żywy towar eksportowy, prosto z Polski. Okazało się, że Amerykanie potrafią być niesamowicie gościnni, wylewni i serdeczni.
– Początkowe plany zakładały, że przejedziesz całą trasę panamerykańską. Później miało się skończyć na Meksyku, co też nie do końca się udało. Co się stało?
– Pierwszy raz na wyjazd postanowiłem znaleźć sponsorów. Na kilka miesięcy przed podróżą wszystko wyglądało pięknie. Niestety, niedotrzymane terminy i różne dziwne warunki postawione przez firmę X były dla mnie nie do zaakceptowania. Po prostu bardzo daleki byłem od robienia z wyjazdu „Ekspedycji Firmy X”. Na miesiąc przed podróżą zostałem więc bez pieniędzy i z biletem w jedną stronę.
Mimo wszystko postanowiłem wyjechać. Sprzedałem aparat fotograficzny i dwa obiektywy, co częściowo pokryło wydatki na przygotowanie wyjazdu. Zapożyczyłem się u znajomych i z dziennym budżetem 12 dolarów ruszyłem z Alaski na południe.
Z osobistych powodów postanowiłem wrócić do kraju w grudniu i podróż zakończyła się w Las Vegas. Rzeczywiście początkowo myślałem, że dojadę do Meksyku, ale nie było to żadnym celem tego wyjazdu. Celem była sama podróż. Co do planów, być może wybiorę się jeszcze w tym roku do Meksyku, ale nie mam żadnych sprecyzowanych planów, trochę zmieniły się priorytety, na razie delektuję się plackiem ze śliwkami.
– Piszesz: Przejechałem sześć i pół tysiąca kilometrów, w sumie znów niczego specjalnego nie odkryłem, zjebałem się tylko, pewnie niepotrzebnie. Właściwie, po co to wszystko?. Po czym dodajesz Mam nadzieję, że to nie ostatnia moja rowerowa podróż i że wkrótce będziemy kontynuować, bo inaczej się po prostu nie da. Więc po co to wszystko? I dlaczego bez podróżowania się nie da?
– Właściwie nie wiem, po co. Fajnie by było kiedyś odnaleźć wewnętrzny spokój, może łudzę się, że go odnajdę gdzieś podczas którejś podróży?
Na pewno też da się żyć bez podróżowania, znam osoby, które świetnie sobie z tym radzą. I nie miotają się. I jest im dobrze.
– Niedawno ukazała się Twoja książka Campa w sakwach o podróżach przez Tybet, blog na którym opisywałeś wyprawę został nominowany do Travelerów. Czy czujesz się wreszcie rozpoznawalnym podróżnikiem?
– Za prawdziwymi podróżnikami mogę najwyżej kury macać. A rozpoznawalność… Czasem bardziej szkodzi, niż pomaga. Ważniejsze dla mnie byłoby odnalezienie wewnętrznego spokoju, równowagi, a tutaj żadna popularność nie pomoże.
– Powiedz mi jeszcze na koniec: gdyby nie rower to co?
– Doczepiłbym sobie skrzydła i został ptakiem.
* * * * *
Zajawka filmu Piotra Strzeżysza z podróży przez Kordyliery. Całość możecie obejrzeć na spotkaniach i festiwalach podróżniczych, których Piotr jest częstym gościem. Film wyświetlany będzie m.in. na tegorocznej edycji Festiwalu Włóczykij.
Komentarze: 3
nie 15 lutego 2012 o 20:02
BABUNIA!
OdpowiedzRobertro 17 kwietnia 2012 o 10:55
Mnie także zastanawia taka forma podróżowania czyli podrózowania prosto przed siebie. Owszem taka forma daje duże dzienne przebiegi ale jadąc tylko po głownej asfaltowej drodze nie wiele widzi się prawdziwego życia. Ja też tak kiedyś jeżdzilem więc wiem co piszę. Teraz moja jazda nastawia się bezdroża i zwiedzanie a dzięki temu podczas 1o km poruszania się po lokalnych trasach widzę znacznie więcej niż gdybym sie poruszał przez 100 km główną asfaltową drogą.
OdpowiedzSabina Piłat 22 czerwca 2012 o 19:24
no tak.. bo podróżować jest bosko!
OdpowiedzPowodzenia w szukaniu wewnętrznego spokoju, chyba to właśnie przyświeca niemal każdej podróży.. no moim na pewno.
Podziwiam!