Czy wszyscy polscy podróżnicy rowerowi są brodaczami?
Po trzech latach przygotowań, czterech od „pomysłu” oraz osiemnastu od poznania historii i postaci Kazimierza Nowaka – dwudziestoośmioletni poligrafik z Warszawy, Jacek Herman-Iżycki, o własnych siłach (rowerem oczywiście) przemierzył ponad dziesięć tysięcy kilometrów Afryki i drugie tyle innymi środkami transportu. Był rok 1980.
Powoli przyzwyczajam się do myśli, że jestem sam w Afryce i muszę liczyć tylko na siebie.
Zaczął od przejechania Sahary, z północy na południe – od Algieru aż do Zinderu w Nigrze. I choć nie przyznaje tego w książce, najprawdopodobniej był pierwszym Polakiem, któremu udało się przejechać rowerem największą pustynię świata. Nawet pionier polskich rowerzystów wyprawowych, Kazimierz Nowak, nie mógłby się dziś chwalić przebyciem Sahary na rowerze, bo i owszem, przebył drogę z północy Egiptu do Sudanu, ale była to droga wzdłuż żyznego i stosunkowo dobrze zagospodarowanego brzegu Nilu, a nie środkiem pustyni, przez stolicę saharyjskich Tuaregów, Tamanrasset.
Nie o wyczyny jednak chodziło autorowi, który dopiero po trzydziestu pięciu latach postanowił zebrać swe wspomnienia i zdjęcia do postaci pięknej, albumowej książki. Odmiennie od wielu dzisiejszych wypraw rowerowych, wycieczka Jacka Herman-Iżyckiego nie miała określonego celu. Chciał przeżyć przygodę, nudziła go szara rzeczywistość komunistycznego kraju i żadnej dziewczynie nie spodobał się na tyle, by chciała go przytrzymać… Przez jedenaście miesięcy wypełniał codzienność skrupulatnymi wpisami w dziennik podróży, i żył w niej, starając się mieć nie tylko jak najwięcej frajdy z przebywanej drogi, ale również planując i organizując się na kolejne dni, tygodnie i miesiące. Po latach przyznał, że chęć pokonania swych słabości, udowodnienia sobie, że da radę, była w nim obecna…
W pełni spakowany, wyruszyłem z Rotterdamu rowerem do Bredy, gdzie przenocowałem u kolegi, a następnego dnia udałem się do Brukseli.
Po nocy spędzonej w brukselskim schronisku młodzieżowym pojechałem metrem na lotnisko, skąd samolotem przeleciałem z rowerem do Algieru. I tak 9 stycznia 1980 roku o godzinie 14:30 czasu lokalnego, wylądowałem w Afryce Północnej. Rozpoczynałem tym samym podróż, nie wiedząc gdzie i kiedy ją zakończę.
Rowerem przez Saharę i jeszcze dalej. Raport z podróży po Afryce w 1980 roku – zawiera bezcenne, uniwersalne i zaskakująco aktualne wskazówki dla rowerowych odkrywców. Współczesnego czytelnika (rowerzystę/podróżnika/turystę) nie zawiodą te ciekawe notatki – jest to świetny przykład tego, jak dziennik podróżny powinien być prowadzony. Ze szczególnym pietyzmem Jacek Herman-Iżycki odnosi się w nim do swego budżetu, jak i roweru – i nie można się temu dziwić – te dwa elementy „gospodarki wyprawy” najsilniej wpływały na całokształt realizacji pomysłu zwiedzania Afryki…
Nie jest to książka reporterska, lecz relacja z drogi, w której wykorzystane są krótkie notatki techniczne dla siebie i dla ewentualnych następców – autor nie zamierzał swymi zapiskami finansować swej wyprawy czy kolejnych wyjazdów. Znaleźć w niej jednak nie trudno „przemycanych” między akapitami, informacji o sytuacji geopolitycznej ówczesnego świata.
Tak samo ciężko, jak do Kenii, było trudno o wizę do RPA. Powodem była walka wspieranego przez Związek Radziecki Afrykańskiego Kongresu Narodowego z apartheidem. Do Malawi był oficjalny zakaz wjazdu obywateli państw socjalistycznych i tam nie miałem absolutnie żadnej szansy się dostać.
Przez czterysta stron zdobywamy podróżnicze know how – bezcenną wiedzę, którą współcześni „podróżnicy” często skrzętnie maskują w przekutych na popularny język artykułach, książkach czy internetowych postach, publikowanych na prowadzonych z iście twórczą fantazją blogach podróżniczych…
Na targu nie ma dosłownie nic poza racuchami z manioku po 10 CFA. Nie są takie smaczne jak te z mąki zbożowej. Postanawiam odpuścić i się nie napinać. Ulgowy dzień. Śpię w szkole w najbliższej wiosce. Zatrzymuję się już godzinę przed zachodem słońca. Strugam kołek do zatykania bidonu, bo zgubiłem korek. Dostaję wodę i gotuję na juwlu pieczarkową z maniokiem. Śpię na betonowej podłodze. Jest mi wygodnie, bo nie ma tu komarów.
Jestem zmęczony marszem po zmroku. Droga okazała się trudna, długie odcinki na piechotę wyraźnie obniżyły moją średnią, a pod koniec nie było żadnej wioski. Nocleg w buszu był wykluczony. Nie było gdzie w trawie rozbić namiotu. Na środku drogi też nie, bo jednak w nocy mógł jechać jakiś samochód i mnie rozjechać. Na ogół jeżdżono bez żadnych świateł.
Jacek Herman-Iżycki swoje wrażenia z dwudziestu dwóch tysięcy przejechanych kilometrów przekazuje czytelnikowi w ponad pięciuset fotografiach. W doskonałych reporterskich zdjęciach dostrzeżemy nie tylko obraz Afryki początku lat osiemdziesiątych, ale również świetny warsztat i talent fotografa! Zdjęcia ilustrujące podróż Jacka Herman-Iżyckiego są bez wątpienia najcenniejszymi dokumentami świadczącymi o niezwykłości poznawanej przez młodego Polaka rzeczywistości.
Kiedy fotografowałem osiedle robotników pracujących na plantacji, jeden z pasażerów, oczekujący na autobus na pobliskim przystanku, podbiegł i zaczął krzyczeć, bym nie fotografował. Chciał nawet zabrać mi film, ale udało mi się odjechać i nikt mnie nie gonił. Krzyczał, że robię zdjęcia tylko po to, by w domu je pokazywać i wyśmiewać biedę jego rodaków i ich obrażać. Bardzo mnie zdziwił swoimi oskarżeniami. Nie przyszło mi do głowy, że fotografowane domy to biedne osiedle i powód do wstydu. Większość wiosek jakie dotąd widziałem w Kamerunie, wyglądała skromniej, ale nikt się ich nie wstydził i nie zabraniał fotografowania. To było jednostkowe doświadczenie. Kameruńczyk coś wiedział o Europie czy Ameryce, ale nie do końca rozumiał zróżnicowanie ludzi i krajów, i na pewno nie godził się na takie dysproporcje w warunkach żucia tu i tam.
Kompletacja ekwipunku biwakowego, roweru, narzędzi, części zamiennych, apteczki i wyżywienia sprowadzała się do trzyletniego, konsekwentnego uczenia się i poszukiwania najlepszych (również patrząc z dzisiejszej perspektywy) rozwiązań:
Ze szczepień zalecanych wykonałem jeszcze to przeciw tężcowi. Moją apteczkę uzupełniał środek odstraszający komary, który kupiłem w Holandii. Zawierał związek DEET i z dostępnych na rynku był podobno najskuteczniejszy.
Przemieszczając się przez północną, środkową i wschodnią Afrykę, Jacek Herman-Iżycki wciąż rozwijał swe umiejętności wyprawowe:
Utwierdzam się w przekonaniu, że polskie zupki z torebki wzmocnione makaronem lub chlebem są najlepsze. (…) Napisałem nawet list do rodziny w Polsce z prośbą i przesłanie 2 kilogramów różnych zupek. Maja mama, aby wysłać taką paczkę, musiała napisać podanie do Urzędu Celnego o wydanie zgody na wysłanie żywności. Do podania załączyła mój list, w którym skarżyłem się, że nie dojadam.
Książka ma piękną, wciągającą i doskonale przemyślaną szatę graficzną – czuć, że poświęcono wiele czasu na uplastycznienie kompozycji zdjęć i tekstów. Bez wątpienia wpływ na piękno wydania mają wieloletnie, wydawnicze doświadczenia Jacka Herman-Iżyckiego.
To relacja z czasów, gdy podróże bardzo rzadko bywały „produktami” – gdy podróżnicy (ani tym bardziej turyści) nie skupiali się na poszukiwaniach sponsorów dla realizacji swych marzeń i ambicji, a ich „wyczyny” przeważnie nie brały udziału w rywalizacji na przeróżne „naj” (najszybciej, najwyżej, najtaniej, najwcześniej, najlepiej, najsprytniej, najsamotniej, najekstremalniej, najodważniej, najdoskonalej, najprofesjonalniej …). To relacja z czasów gdy podróżowanie wciąż jeszcze wiązało się z ogromną ilością niewiadomych, a w cenie były samodzielność, zimna krew i umiejętność szybkiego adaptowania się do zmieniających się uwarunkowań. Książka może nie przypaść do gustu tym wszystkim, którym trudno jest zrezygnować z „domowych” przyzwyczajeń i są chętni w podróży opłacać się sowicie za luksusy i udogodnienia lub za „organizację” ich Ekspedycji czy Egzotycznych Wypraw przez pośredników i agentów…
To znów osobista recenzja (zob. Majubaju – recenzja osobista), bo autor swą książką sprawił mi rozczulający prezent, który wysłał, gdy byłem jeszcze na rowerowej wycieczce w Iranie… Tuż po powrocie, wciąż nie posiadając umiejętności skupienia się na polskiej rzeczywistości, wydobyłem z ciężkawej przesyłki dwie książki: recenzowaną Rowerem przez Saharę… oraz Przez Czarny Ląd – czyli album zdjęć Kazimierza Nowaka, wydany w 1962 roku nakładem wydawnictwa Wiedzy Powszechnej – na lekturę obydwu woluminów rezerwować trzeba długie godziny.
Jacek Herman-Iżycki, Rowerem przez Saharę i jeszcze dalej. Raport z podróży po Afryce w 1980 roku. Warszawa 2015, Gondwana
Komentarze: (1)
Marcin S. Sadurski 14 lipca 2015 o 19:36
Istotnie, niezłe – i bardzo w stylu Nowaka.
Odpowiedz