O tym, że nie każdy nadaje się na backpackera, o wydanej niedawno Samsarze, pakowaniu się w ryzykowne sytuacje i fascynacji Azją rozmawiamy z Tomkiem Michniewiczem.

– Podobno na propozycję wydania Samsary – książki, o której coraz głośniej nie tylko w światku podróżniczym, powiedziałeś „nie”. Właściwie to dlaczego?

– Ponieważ uważałem, że jestem za młody, żeby dzielić się swoimi przemyśleniami dotyczącymi świata. To olbrzymia odpowiedzialność, „tłumaczyć kultury” i „przenosić z miejsca na miejsce” – obawiałem się, że jej nie udźwignę. Umówiliśmy się więc z Robertem Chojnackim, szefem Wydawnictwa Otwartego tak, że przygotuję jakiś szkic albo szkielet książki i razem ocenimy, czy to jest cokolwiek warte. Jeśli będzie banalne, płytkie lub po prostu słabe, materiał pójdzie do śmieci i nigdy nie wrócimy do tego tematu.

Przygotowałem szkic, potem cały tekst, potem przeczytali go różni dziennikarze, kilku podróżników, zebraliśmy pozytywne opinie, a potem napisał do mnie Jacek Pałkiewicz z tą recenzją, która ostatecznie znalazła się na okładce. Jeśli ktoś taki jak Pałkiewicz mówi „Panie Tomku, gratuluję, świetna robota!” to jest to wystarczający argument za tym, żeby książkę jednak wydać, nawet jeśli masz jakieś obawy.

– Zaczynasz się już przyzwyczajać do rozgłosu jaki towarzyszy „Samsarze”? I tylko mi nie mów, że go nie ma, bo ostatnio gdzie nie spojrzę to Tomek Michniewicz i jego książka.

– Popularność i rozgłos mają to do siebie, że samego zainteresowanego nie za bardzo dotyczą, to jest coś, co odbywa się poza mną. Moje życie nie zmieniło się po wydaniu „Samsary”, nikt mnie nie atakuje prośbą o autograf, gdy śmigam do warzywniaka, nie dzwoni z gratulacjami Elton John ani nie dostaję propozycji reklamowych. Oczywiście to strasznie miłe uczucie, gdy widzę swoją książkę w Topie Empiku albo gdy dostaję maile „Panie Tomku, dziękuję za Samsarę – właśnie kupiłem bilet do Singapuru”, ale na tym koniec.

– Na okładce Samsary, możemy przeczytać, że to „książka podróżnicza, jakiej jeszcze nie było”. Na czym polega jej wyjątkowość?

– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bo Samsara zbiera zadziwiająco różne opinie. Niektórzy piszą, że to książka o backpackerach i dla nich, i że takiej jeszcze w Polsce nie było. Inni – że o czarach, jeszcze inni – że o zderzeniu cywilizacji, a jeszcze inni – że to bardziej powieść niż reportaż.

Wydaje mi się, że Samsara ma po prostu pewien potencjał inspiracji – odkładasz ją i masz ochotę od razu spakować plecak, bo bardziej wyciąga z domu niż przynosi do niego egzotyczne opowieści. Takie przynajmniej opinie powtarzają się najczęściej.

– A propos backpackerów, bo to chyba książką o tym właśnie. Podróżowanie z plecakiem, bez pośrednictwa biur podróży ostatnio staje się coraz popularniejsze. Ludzie rzucają robotę, pakują się i jadą przed siebie. Co w tym właściwie jest tak pociągającego?

– Co najmniej dwie rzeczy – po pierwsze nikt ci nie mówi co masz robić, gdzie iść i co oglądać, a po drugie samodzielny wyjazd jest w stu procentach dopasowany do twoich potrzeb i oczekiwań. Jeśli lubisz wyzwania, twoja podróż będzie pełna adrenaliny, jeśli wolisz zwiedzać – wybierzesz setkę ruin i muzeów, jeśli jeść – pojedziesz szlakiem kulinariów itp.

To jest po prostu ucieleśnienie wolności w każdym aspekcie. Robisz co chcesz, ale i polegać możesz tylko na sobie. No i nie czekasz w autokarze godzinę, bo pani Wiesława najpierw zaspała, a potem zapomniała klapków i musiała po nie wrócić do pokoju.

– Każdy może zostać backpackerem?

– Często się mówi, że backpacking jest dla każdego, ale ja się z tym nie zgadzam. To jest coś dla ludzi generalnie odważnych i samodzielnych. Większość urlopowiczów na wakacjach potrzebuje przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa i tego, że ktoś się nimi opiekuje i nad nimi czuwa. A tego backpacking nie oferuje.

Oczywiście wyjechać może każdy, ale nie każdy będzie z tego czerpał tyle samo radości i satysfakcji. Trzeba mieć pewne cechy, żeby się spełniać w podróży – na pewno konieczna jest otwartość, ciekawość świata i lekka żyłka poszukiwacza przygód.

– Często podczas tego poszukiwania przygód trafiasz na sytuacje, wydawało by się bez wyjścia, takie, po których masz dość podróży i chciałbyś znaleźć się z powrotem w domu?

– Staram się unikać poważnego ryzyka, a mimo to stale pakuję się w sytuacje, w których grożą poważne konsekwencje. W dżungli czy górach dość trudno zresztą ich uniknąć. Czasem jest to jazda na dachu autobusu w Nepalu, gdy pewne jest że ten autobus na którymś zakręcie spadnie w przepaść, czasem to lufy policyjnych karabinów, czasem typki spod ciemnej gwiazdy w nieznanym mieście, a czasem słoń w amoku w lesie.

Po takich „mocnych” scenach zawsze potrzebuję trochę czasu na dojście do siebie – czasem godzinę, czasem dwa dni. Wtedy zwalniam, zdarza się że zatrzymam się w jakimś lepszym hotelu, w którym na przykład zawsze jest bieżąca woda albo i luksus prądu przez cały dzień. Niemniej jednak uważam, że ludzie pakują się w kłopoty nie dlatego, że gdzieś tam jest „niebezpiecznie”, tylko dlatego, ze nie potrafią się poruszać po obcym terenie – nie znają wystarczająco dobrze kultury, miejscowych zwyczajów, wszystkich „do’s & don’ts”. Naprawdę warto zrobić przed wyjazdem porządny research, bo wiedza o tym czego nie należy robić czasem ratuje życie.

– Na swojej stronie proponujesz ludziom wspólne wyprawy. Rozumiem, że jesteś wtedy organizatorem, przewodnikiem, a czasami pewnie i nianią w jednym. Na co mogą liczyć uczestnicy takiej „wycieczki”?

Te moje wyjazdy to jest opcja dla tych, którzy szukają raczej przygody niż odpoczynku.

– Nie mogą liczyć na nic oprócz gwarancji, że to będzie niezapomniana przygoda. Nie organizuję wycieczek, tylko podróże. To jest jakby „backpacking z przewodnikiem”, a nie wyjazd z biurem turystycznym. Każda podróż jest więc inna, na co innego nastawiona, ale wszystkie łączy jedno – tak jak na wszystkich moich wyjazdach pojawia się wiele nieprzewidzianych zdarzeń, na które reagujemy na bieżąco.

Czasem plan się sypie już drugiego dnia, bo decydujemy żeby pojechać gdzieś indziej niż planowaliśmy, czasami śpimy przy drodze, czasem jedziemy na wielbłądzie, a czasem na dachu autobusu. Te moje wyjazdy to jest opcja dla tych, którzy szukają raczej przygody niż odpoczynku.

Oczywiście przygotowujemy ją w pełni profesjonalnie, nie ma mowy o amatorce. Ubezpieczenia, ekwipunek i bezpieczeństwo to podstawa, ale to nie oznacza sztywnego planu – o wszystkim decydujemy razem, bo ja nie jestem szefem, tylko przewodnikiem.

– A nie boisz się tego, że grupa nie podoła? Że trafisz na ludzi, którzy wcale nie marzą o spaniu w podrzędnych hotelach i jedzeniu tego co miejscowi w lokalnej kuchni? Że nagle zaczną się kwasy, które zepsują całą podróż?

– Z każdym klientem układamy plan indywidualnie, więc i on, i ja wiemy czego mamy się spodziewać. Jeśli zgłasza się do mnie małżeństwo po pięćdziesiątce, to ich podróż będzie wyglądać inaczej niż trasa organizowana dla trzech hardcorowych dwudziestopięcioletnich gości. Projektujemy te wyjazdy tak, żeby ich uczestnik jak najlepiej się na nich czuł, a nie tak, żeby przeżyć jakąś określoną listę obowiązkowych przygód.

Czasem wyobrażenia przed wyjazdem odbiegają od rzeczywistości i na miejscu jest zaskoczenie, że to nie tak miało wyglądać. I tu się właśnie pojawia element, którego nie oferują biura podróży – zmieniamy plan a vista. Po prostu jedziemy gdzieś indziej, robimy coś innego. Czemu nie? Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś nie wrócił zachwycony.

– Może to wina Samsary, ale mam wrażenie, że Azja kręci Cię maksymalnie. Nawet krótki rozdział o jeździe autostopem przez Etiopię, jest raczej ostrzegawczy, niż mówiący coś o fascynacji Afryką. Dlaczego zatem Azja?

Samsara to książka o Azji i dlatego etiopski rozdział jest tylko bonusem. Na opowieści z Afryki przyjdzie czas.

Inna sprawa to to, że faktycznie Azja jest moim ulubionym kontynentem. Bo to kontynent tak różny od Europy jak to tylko możliwe. Tam nic nie przypomina naszego świata, wszystko jest jakby postawione na głowie – zwyczaje, reguły społeczne, smaki, hierarchia wartości, etyka – wszystko!

No bo gdzie indziej facet zabierze cię w deszczu stopem, ugości w domu i pozwoli spać przez tydzień, a potem jeszcze ci podziękuje, bo dzięki tobie mógł dobrym uczynkiem poprawić swoją Karmę? Tylko w Azji.

Gdy jestem w Afryce czy w Ameryce widzę, że tamtejsza rzeczywistość to jakieś echo naszej europejskiej. OK, może inaczej się zdobywa władzę i trochę innymi środkami ją realizuje, ale świat działa z grubsza na tych samych zasadach co ten nasz. A w Azji świat kręci się zupełnie inaczej i to mnie po prostu fascynuje.

– Jakie inne geograficznie miejsca mógłbyś polecić na pierwszą podróż z plecakiem?

– Jeśli to ma być pierwsza podróż, to Maroko lub Turcję – blisko, egzotycznie, względnie tanio. Albo Karaiby – odjazd na całego, ale drogo. Jeśli ktoś szuka trudniejszych terenów, chce się sprawdzić, to na przykład Nepal, Etiopia, Bangladesz. A jeśli ktoś po prostu chce posmakować Azji w kontrolowanych warunkach i się nie zrazić, to Tajlandia lub Malezja – oba kraje spełniają wszystkie trzy warunki idealnego miejsca dla backpackerów: jest tanio, bezpiecznie i kolorowo.

– Na końcu książki wymieniasz miejsca, których w Azji już tak na prawdę nie ma. Stały się cepelią, albo zamieniły w turystyczny skansen. Myślisz, że musimy się spieszyć, żeby poznać prawdziwy świat?

– Właśnie dlatego prawie w ogóle nie jeżdżę po Europie – na nią mamy czas, bo Koloseum będzie tak samo wyglądać dziś i za dwadzieścia lat. A kultury w Azji czy w Afryce znikają na naszych oczach. Ja widzę zmiany z roku na rok, i dlatego tak mi się spieszy, żeby tam być, dotknąć tego znikającego świata, doświadczyć go.

Warto tylko uważać żeby nie pomylić jakiegoś autentycznego pierwiastka miejscowej kultury ze sztuczną fasadą budowaną na potrzeby turystów, jak Sharm El Sheikh w Egipcie, indonezyjskie Bali czy Phuket w Tajlandii. Na takie miejsca szkoda czasu.

– Jest w jednym z końcowych rozdziałów, taka trochę powiedziałbym gorzka prawda o backpackerach. O takich ostrych zawodnikach, którzy niewiele widzą poza podróżą, przestają zapuszczać korzenie w kraju, gubią się w tym co robią. Ostrzeżenie?

– To jest pytanie, które sam sobie stawiam przed każdym kolejnym wyjazdem: czy nadal mam do czego wracać? Dopóki odpowiedź brzmi „tak”, nie ma problemu. Ale jeśli kiedyś nad tą odpowiedzią zacznę się choćby zastanawiać, to będzie sygnał, że jestem już za daleko, że przeniosłem ciężar życia z prawdziwej, polskiej, nudnej i męczącej rzeczywistości na rzeczywistość przygodowo-podróżną. To będzie mój ostatni wyjazd, bo podróże oszukują podróżników – budują w nas wrażenie, że życie jest ciekawsze gdzieś indziej. A to nieprawda, bo te nasze podróże to jednak urlop od życia, a kłopoty i niespełnione obowiązki odsuwane w czasie tylko rosną i kiedyś musi przyjść czas spłaty tego zaciągniętego kredytu.

–  Żeby nie kończyć tak pesymistycznie, więc chociaż pewnie na to jeszcze za wcześnie, ale zapytam – masz już w planie kolejną książkę? I w którym kierunku nas teraz zabierzesz?

– Pracuję już nad kolejną książką, ale nie mogę zdradzić jeszcze żadnych szczegółów. Powiem tyle: nikt o tym w Polsce jeszcze nie pisał, to będzie absolutna bomba, choć na pewno zupełnie inna niż „Samsara”.

Grzegorz Król

Ostatnio jeździł motocyklem po Bałkanach, ale nic o tym nie napisał. Robi Peron4 i bardzo lubi podróże.

Komentarze: 22

m. 8 czerwca 2010 o 14:47

Nie zgadzam się, że podróże są tylko urlopem od życia. Jak ktoś nie ma kredytów to nie musi ich spłacać.

Odpowiedz

ruda 8 czerwca 2010 o 15:33

niektórzy nie mają kredytów a i tak siedzą na tyłku. to jednak chyba kwestia nastawienia i tego co kto lubi.

Odpowiedz

Marek 8 czerwca 2010 o 15:45

Przecież to nie jest o kredytach w sensie rat za hipotekę, tylko o życiowych zobowiązaniach, o relacjach z ludźmi itp. W książce jest o tym spory kawałek.

Odpowiedz

john doe 1 sierpnia 2010 o 8:08

– Każdy może zostać backpackerem?

z pewnoscia nie jesli ma choc troche wiecej pieniedzy na podroz.
Masz prawo nazwac sie backpackerem a wlasciwie podroznikiem, co jest juz prawie rownoznaczne,
tylko i wylacznie wtedy, jesli spisz w najgoszych dziurach i jezdzisz klekotem busem przez dzungle.
Jesli masz wiecej na podroz – idziesz na latwizne. Jestes nic nie wart jako „podroznik” przez duze p.

Zenujace dorabianie filozofii do bycia biedakiem studenciakiem, ktorego nie stac na ciepla wode
i klimatyzacje w pokoju. Ta niebezpieczna filozofia rozwija sie szerzej, jak w wywiadzie kolega
podroznik mowi, np. na Bali „szkoda czasu”. Za czysto i za normalnie. Nastepnym krokiem jest
oczywiscie niebranie Malaronu, bo to znowu „latwizna” jak sie taka jedna bodajze w Afryce przekonala
kilka lat temu. Itd, itd.

A kolejne mlode biedaki-studenciaki czytaja z rozdziawionymi oczami i dokladaja cegielke do tej
falszywej filozofii podrozowania. A kolorowe magazyny i website’y jak ten buduja cala religie.

Odpowiedz

Andrzej Budnik 3 sierpnia 2010 o 13:19

„Zenujace dorabianie filozofii do bycia biedakiem studenciakiem, ktorego nie stac na ciepla wode i klimatyzacje w pokoju.”
@john doe:
Abstrahując zupełnie od tekstu Tomka… backpacking nie ma nic wspólnego z biedą i byciem studentem. Podróżując niskobudżetowo nastawisz się na inne atrakcje, którymi są właśnie m.in. rozklekotane autobusy, wypadające z nich szyby, kurczaki latające nad głową w tanim pociągu, czy szczur albo gekon w pokoju. I co, nie ciekawiej niż w klimatyzowanym, sterylnym pokoju czy autobusie z AC? Dla mnie ciekawiej i dlatego też powiem, że Bali jest Krupówki, choć jak dobrze poszukasz to i tam znajdziesz np. nielegalne walki kogutów.
Znam przynajmniej 5 osób, które śpią na forsie, ale jak podróż to tylko niskobudżetowa.

Backpacking nie jest dla każdego, bo nie każdy ma na niego ochotę, siły i samozaparcie. Poza tym jest czasochłonny i 3 tygodnie urlopu to zwykle za mało, bo gdy zabawa się rozkręca okazuje się, że trzeba już wracać.

Zdrowie w podróży, to inna bajka, a mieszanie w to wszystko Kingi jest ciut poniżej pasa. To była Jej droga i nic Tobie do tego, jak i nikomu z nas.

Problem jest w innym miejscu. W mediach mieszają się pojęcia bacpackera, trampa, podróżnika, turysty etc. i każdy używa ich jak tylko chce, co prowadzi wg mnie do wielu nieporozumień. Czy bacpacker to podróżnik? Czy każda podróż to wyprawa? Ilu Polaków, tyle definicji…

Odpowiedz

john doe 3 sierpnia 2010 o 21:28

„backpacking nie ma nic wspólnego z biedą”

Owszem ma. Jesli zdarzy sie jeden wyjatek na milion, to tylko potwierdza on regule.
Podstawowe pytanie na wszelkich forach: „jak najtaniej?”, „za ile sie uda” itd.
Sam przyznales, ze nie masz pieniedzy wiec jezdzisz najtaniej jak sie da.
Jesli ktos ma na dobry posilek i dobry pokoj, to nie bedzie jadl brudnego szczura
w ciemnym zauku na ulicy. Sorry. Dorabianie do tego filozofii, ze tak
„ciekawiej” jest tylko i wylacznie poprawianiem sobie samopoczucia.
Wybor kierunkow tez jest podyktowany „byle taniej”, wiec jedzie sie w obskurne miejsca,
ktore generalnie wygladaja jak brudne, smierdzace klepisko, a by nie wypasc na idiote
po powrocie opowiada sie, jak to tam bylo wspaniale. Kolejne naiwne ofiary daja sie
nabrac, jada tam, i tak dalej, wszystko sie kreci.
Absolutnie mi wisi, czy ktos skacze z mostu, ale jesli tworzy sie na idola i wzor do
nasladowania, to gdy postepuje sie glupio z narazeniem zycia – zasluguje to na potepienie.

Odpowiedz

Andrzej Budnik 5 sierpnia 2010 o 12:43

Mój drogi, nawet nie wiesz jak świetnie smakuje smażony szczur – różnica między nami jest taka, że Ty się tego nie tkniesz, a ja wręcz uwielbiam takie nowinki kulinarne.

Do biednych/nierozwiniętych/tanich krajów jeździ się dlatego, że są po prostu ciekawsze niż wymuskane i rozwinięte kraje. Tu nie chodzi o zasobność portfela, choć oczywiście, lepiej wydać na coś mniej niż więcej, stąd te fora podróżnicze i wątki o których piszesz.

Nie jednak dużo bardzie podoba się w Indonezji, Kambodży, Indii, Pakistanie czy Nepalu, które są brudne, niedorozwinięte i śmierdzące, ale ich jeszcze tak bardzo globalizacja nie najechała. Tam czuć żywą kulturę, zwyczaje, czasem dawne rytuały, które do tej pory przetrwały.

To, że tego nie rozumiesz to tylko Twoja strata. Nie siej jednak zamętu i nie wykrzywiaj rzeczywistości. Wyjedź raz w taką podróż, a pokochasz ten styl podróżowania i zaczniesz czerpać z podróży dużo więcej, niż siedząc w sterylnych hotelikach.

Odpowiedz

Grzegorz Król 5 sierpnia 2010 o 16:07

raczej nie pokocha.

Odpowiedz

Tomek Michniewicz 10 sierpnia 2010 o 14:49

@john doe: Byłbym ogromnie zobowiązany, by osoby, które nie mają pojęcia ani o tym co robię, ani kim jestem, ani co promuję, nie zabierały w mojej sprawie głosu. Bardzo dziękuję.

Odpowiedz

Pawel 12 sierpnia 2010 o 10:08

@john doe
Nie wiem, na jakiej podstawie wyglaszasz takie sady, ale nie maja one wiele wspolnego z rzeczywistoscia. Takich, jak to okreslasz „wyjatkow” jest o wiele wiecej i ja jestem jednym z nich. Stac mnie na dobry hotel i jedzenie w drogiej restauracji ale podczas podrozy tego nie robie, bo to nie jest sposob do poznania kraju, jegu kultury i mieszkancow. Poza tym czesto w miejscach, ktore odwiedzam dobrego hotelu po prostu nie ma, wiec nawet jakbym chcial to i tak z pragnienia luksusu nic by nie bylo.

Kwestia wyboru kierunku to wcale nie jest „byle taniej”. Porownaj sobie koszt spedzenia paru tygodni gdzies w Afryce (lacznie z dojazdem) z wakacjami np w Hiszpanii czy Wloszech. Czesto to drugie jest tansze i warunki sa o wiele lepsze. Wiec teza o tym, ze biedny student decyduje sie na backpacking i egzotyczne kraje glownie ze wzgledow finansowych jest mocno chybiona.

Szczerze? Niezla frustracja bije z tego, co piszesz.

Pozdrawiam

Pawel

Odpowiedz

john doe 15 sierpnia 2010 o 22:57

to sie robi dosc zabawne, zaraz sie okaze, ze sami milionerzy jezdza
do Etiopii czy innej Mongolii, gdzie oczywiscie jest wspaniale i „pieknie”,
i spia na klepisku zywiac sie szczurami na ulicy. Jasne.
niestety bedac studenciakiem, mialem watpliwa przyjemnosc tak jezdzic
i doskonale wiem, co to jest. Kity mozesz wciskac, tym co jeszcze nie wiedza.
A do kolegi autora ksiazki: nie trzeba miec IQ 200, zeby wejsc na strone
„tomekmichniewicz.com” i zobaczyc, „co robisz i co promujesz” –
„specjalizuje sie w ULTRATANICH wyjazdach, etiopia za 2 tys zlotych” itd.
cos jest jak wol czarne, ale ci beda raptem wmawiac wszystkim, ze biale…
typowe w dziwnym kraju nad wisla.

Odpowiedz

Asia 24 września 2010 o 19:42

Dyskusja już wprawdzie ucichła, ale co tam – dorzucę swój kamyczek…

Nic nie jest w 100% czarne albo białe – nie zaliczam się do „typowych” turystów, nie lubię biur podróży i jeśli tylko mogę, to z nich nie korzystam, jeżdżę więc z grupką znajomych z plecakiem. I nie jest to kwestią zasobności portfela, tylko niechęci do wtłoczenia się w wycieczkowy harmonogram, który nie ja ustaliłam i który każe mi być godzinę tu, dwa dni tam, etc.
Co do „spania na klepisku” – bardzo lubię spanie pod namiotem, nawet gdy do wyboru mam super wygodny hotel… z drugiej strony, kiedy na dworze zimno i plucha, w mniej bezpiecznym miejscu – lubię mieć czyste lokum pod dachem z ciepłą wodą, gdzie szczury nie biegają pod nogami. Więc jak byś mnie nazwał, Johnie Doe? „pół-biednym studenciakiem” (którym, na marginesie, nie jestem już od dawna)?

Próbujesz wtłoczyć wszystkich w stereotypowe szufladki: backpaker => biedak, gość z 4**** hotelu => normalny człowiek. A tak się nie da. Jednych to kręci, innych odrzuca, jeszcze inni są gdzieś pośrodku. I niech tak zostanie. Nikt nie każe Ci przecież jeździć za Tomkiem Michniewiczem do „Etiopii czy innej Mongolii”, świat jest na tyle duży, że – mam nadzieję – pomieścimy się w nim wszyscy, niezależnie od tego gdzie i w jaki sposób chcemy dotrzeć…

Odpowiedz

Tomasz 27 września 2010 o 4:17

Powiem Wam: Błądzicie.

Michniewicz kreuje się na pierwszego bacpackera RP. Kto dobrzez poszuka w sieci może zauważyć, iż przy Michniewiczu zdarzaj się często (nieprzypadkowo) okreęlenie PIERWSZY w stosunku do bacpackingu i odnoszące się do różnych tematów, którymi się zajmuje.

Przykład:

PIERWSZY radiowy program o backpacking prowadził Michniewicz (Dziko i Tanio w Radio Bis) – źródło Wikipedia.

Michniewicz jako jedno ze swoich haseł reklamujących szumnie swoją pierwszą książkę mówił o niej: PIERWSZA polska książka bacpackerska.

Dodać powinienem do tego jeszcze portal internetowy dla bacpackerów i od bacpackerów – Koniec Świata, który założył Michniewicz.

Michniewicz mówi teraz: „backpacking nie jest dla każdego”. Michniewicz jest Bogiem backpackingu, a John Doe nie chce się z tym pogodzić.

Myśląć o surwiwalu przychodzi na myśl Pałkiewicz. Myśląć o Pałkiewiczu przychodzi na myśl surwiwal. Tu mamy już pewną markę, produkt marketingowy, że się tak brzydko wyrażę. Myśląc zaś o Michniewiczu powinien przychodzić na myśl backpacking. Myślać o backpackingu powinien przychodzić na myśl Michniewicz.

Michniewicz po prostu chce marketingowo wykreować swój obraz i John Doe nie powinien brać tego do siebie. Cokolwiek powie Michniewicz, to dotyczy Jego osoby, a nie Johna Doe. Michniewicz chce na bacpackingu w przyszłości zarabiać pieniądze.

Czy to nie jest proste?

Wasze spory napędzają tylko młyn reklamowy Michniewicza.

Odpowiedz

Tomek Michniewicz 27 września 2010 o 16:17

Buahahaha!

Odpowiedz

Asia 29 września 2010 o 13:54

OK… pierwszy raz wdałam się w taką dyskusję… i ostatni chyba…

Jeśli wszystko będziemy sprowadzać do pieniędzy, marketingu itp, to w końcu dojdziemy do wniosku, że Matka Teresa z Kalkuty też pomagała innym dla rozgłosu i koniec końców zamierzała z tego czerpać profity. Oczywiście nie zamierzam Tomka Michniewicza porównywać z Matką Teresą, chodzi mi tylko o tok myślenia.

A jeśli nawet jest to chwyt „marketingowy” – to co z tego? Tylko pozazdrościć umiejętności łączenia pasji do podróży (bo że pasja jest, to widać gołym okiem) z życiem zawodowym. Zarabiać na życie trzeba, a jeśli przy okazji robi się to, co się lubi – dla mnie kombinacja idealna.

I chyba, Panowie Johnie DOe i Tomaszu, przemawia przez Was właśnie zazdrość, że ktoś tak potrafi…

Odpowiedz

hanoi rocks 26 października 2010 o 17:13

jest stare powiedzenie „z prawdą jest jak z d.. -każdy ma wlasną”,niestety to prawda,ze michniewicz lansuje sie na pierwszego backapera rp,zwlaszcza polecajac kolacje za 100 baksow,sorry,jezdze sobie sam,nie jem szczurow ,a backpackerow omijam szerokim lukiem,bo sluchajac ich historii,mam wrazenie,ze tworza swoja sekte….
a gdzie jest krzyż????

Odpowiedz

Grzegorz Król 27 października 2010 o 10:02

hanoi rocks, witaj na sekciarskim portalu :)

Odpowiedz

olo 27 października 2010 o 10:15

naszym krzyżem jest tabliczka peron4.

Odpowiedz

michal przybysz 2 listopada 2010 o 9:52

Cóż za pasjonująca dyskusja ;) A właściwie to są przecież dwa tematy

1. O backpackingu/samodzielnym podróżowaniu (jak zwał tak zwał) – i tu jak zwykle zgadzam się z Andrzejem Budnikiem. Z każdym jego słowem! W naszej niedawno wydanej książce opisujemy roczną podróż, w której wcale nie nastawialismy się na jak najtańsze podrozowanie, bo nie bylo kasy.

A z johnem doe to nawet nie warto wdawac sie w dyskusje (zreszta nawet nie wiadomo kto to)

2. Drugi watek dyskusji dotyczy samego Tomka Michniewicza.

Proponuje nie mieszac tych dwoch tematow.

Odpowiedz

Ula 5 listopada 2010 o 21:49

Nie będę polemizować z osobami, które nie kochają adrenaliny. Kilka miesięcy temu stać mnie było na wyjazdy, płaciłam za dobry nocleg, nie brakowało na jedzenie.trochę zwiedziłam. nie myślałam o żołądku, który boli z głody. Biznes upadł, kasa się skończyła, adrenalina została. Jaka różnica gdzie boli żołądek z głodu. W Polsce boli podwójnie, bo jesteś w swoim kraju. Doświadczyłam spania w Polsce zimą pod gołym niebem bez pomocy najbliższych. Tu kiedy nie masz kasy nikt Ci nie pomoże. Postanowiłam wyjechać do Francji. Bilet za 400 zł w jedną stronę i 10 E w kieszeni. Dwie kromki suchego chleba, butelka wody. Zwiedziłam kawał Francji, nie głodowałam, poznałam wiele osób, co ciekawego, pomoc w zakwaterowaniu, wyżywieniu dostałam od osób z Afryki, którzy mieszkają we Francji. Nie od Polaków, Francuzów, generalnie od białego europejczyka.Po raz pierwszy cieszyłam się miejscami, przyrodą,. Kiedyś miałam kasę, zwiedzałam, patrzyłam i nie widziałam. Teraz nie mam kasy, zwiedzam, patrzę i widzę oczyma małego dziecka. Po czterech tygodniach wróciłam okazją do RP.Teraz wiem, że nie trzeba mieć kasy by zwiedzać, tylko odwagę, wytrwałość i podróże mają być pasją. Nie pieniądze stanowią człowieka. Spotykasz takich jakim sam jesteś. Kiedyś otaczali mnie ,,przyjaciele,, bo mogli coś zyskać, teraz otaczają mnie ludzi którzy mogą dać serce. Takimi okazali się obywatele Algierii, Turcji, Konga, Tanzanii, Nigerii. Oni wiedzą co to głód, brak pieniędzy, nędza. To oni wspierają. Studiowałam, pracowałam ciężko na budowie, by zarobić na studia, pomóc rodzeństwu. Nie biadoliłam, że kąpię się w zimnej wodzie, cieszyłam się kromką chleba. Jest mi łatwiej podróżować bo sobie świetnie radzę w każdych warunkach. Byłam w areszcie. Inni płakali bo zimna woda, bo święta i jakaś kiełbasa pływa w czymś co przypomina wodę z Nilu. Ja się cieszyłam, że mogę być z grupą i napisać sobie na tyłku ,,kocham areszt,, . wszystko zależy co chcesz w życiu. Pieniądze i luksusy, zapewniam, że przysporzą Ci wielu ,,przyjaciół,, i nic nie będziesz widział. Przerobiłam. Teraz wiem, że chcę żyć i mieszkać tam gdzie jest ważny człowiek i serce. W RP nie szukam CZŁOWIEKA.

Odpowiedz

FREEMAN 6 marca 2012 o 0:56

TOMASZ, sam bym tego lepiej nie ujął.
Więc chyba nie jestem jedyny, kto ma o T.M. podobne zdanie.

Do T.M. : „Buahahaha!” to bardzo słaba odpowiedz od pisarza, dziennikarza ….

aha, jeszcze coś:

” Jego reportaż z więzienia o zaostrzonym rygorze (San Quentin w Kalifornii), gdzie spędził bez ochrony cały dzień, został nominowany w konkursie radiowym na Festiwalu Mediów – Człowiek w Zagrożeniu w 2009 r.”
(źródło Wikipedia)

moje pytanie brzmi czy pozostali więżniowie (przebywający w tym więzieniu napewno dłużej niż tylko jeden dzień) też zostali nominowani?

Odpowiedz

ARTU 30 marca 2015 o 10:58

Czytam komentarze i niemal mdleje. Wraz z żoną od lat podróżujemy razem. Stać nas na wakacje w hotelu*** czy ***** może nie wszędzie ale da się. Natomiast od lat jesteśmy za podróżowaniem z plecakiem. Pierwszy raz chodziło o kasę ale dziś o to coś innego. Taka podróż z plecakiem jest na pewno wolniejsza bo raz nie zgrają się autobusy, pociągi czy ogólne czekasz na „COŚ” i do końca nikt nie wie na co ale wszyscy czekają czekasz i my. Plusem tego jest zwiedzanie dokładne wręcz perfidnie szczegółowe. Nieraz zdarza się nocować nie w niby hotelach ale u ludzi. Zapraszają nas z ciekawości. Dla nas atrakcją jest „dom” naszego gospodarza jego życie, rodzina i historia. Podobnie dla niego nasze życie jest interesujące. Zabieramy ze sobą od lat różna zdjęcia, albumy, książki o Polsce. Opowiadamy i pokazujemy a także często puszczamy nagranie filmiki na telefonie czy dźwięki. Nasza obecność często staje się atrakcją całej wioski. Nieraz gdy odjeżdżamy autobusem przychodzi pożegnać się cała rodzina a czasem połowa wioski. Bywa to wzruszające tym bardziej że gospodarze często oferują gościnę za FREE mimo że ja proponuje zawsze zapłatę choć symboliczną. Niesamowite są powroty do takach miejsc człowiek czuje się jakby wracał do rodziny. Pozdrawiam tu wszystkich naszych gospodarzy i napotkanych ludzi. A wam czytającym i marzącym polecam choćby wypad w Bieszczady z plecakiem.

Odpowiedz