Tomek Michniewicz: backpackerskie podróże nie są dla każdego
O tym, że nie każdy nadaje się na backpackera, o wydanej niedawno Samsarze, pakowaniu się w ryzykowne sytuacje i fascynacji Azją rozmawiamy z Tomkiem Michniewiczem.
– Podobno na propozycję wydania Samsary – książki, o której coraz głośniej nie tylko w światku podróżniczym, powiedziałeś „nie”. Właściwie to dlaczego?
– Ponieważ uważałem, że jestem za młody, żeby dzielić się swoimi przemyśleniami dotyczącymi świata. To olbrzymia odpowiedzialność, „tłumaczyć kultury” i „przenosić z miejsca na miejsce” – obawiałem się, że jej nie udźwignę. Umówiliśmy się więc z Robertem Chojnackim, szefem Wydawnictwa Otwartego tak, że przygotuję jakiś szkic albo szkielet książki i razem ocenimy, czy to jest cokolwiek warte. Jeśli będzie banalne, płytkie lub po prostu słabe, materiał pójdzie do śmieci i nigdy nie wrócimy do tego tematu.
Przygotowałem szkic, potem cały tekst, potem przeczytali go różni dziennikarze, kilku podróżników, zebraliśmy pozytywne opinie, a potem napisał do mnie Jacek Pałkiewicz z tą recenzją, która ostatecznie znalazła się na okładce. Jeśli ktoś taki jak Pałkiewicz mówi „Panie Tomku, gratuluję, świetna robota!” to jest to wystarczający argument za tym, żeby książkę jednak wydać, nawet jeśli masz jakieś obawy.
- O Suangu, który hoduje w swojej chacie tysiące skorpionów przeczytacie w „Samsarze” (Fot. Tomek Michniewicz)
– Zaczynasz się już przyzwyczajać do rozgłosu jaki towarzyszy „Samsarze”? I tylko mi nie mów, że go nie ma, bo ostatnio gdzie nie spojrzę to Tomek Michniewicz i jego książka.
– Popularność i rozgłos mają to do siebie, że samego zainteresowanego nie za bardzo dotyczą, to jest coś, co odbywa się poza mną. Moje życie nie zmieniło się po wydaniu „Samsary”, nikt mnie nie atakuje prośbą o autograf, gdy śmigam do warzywniaka, nie dzwoni z gratulacjami Elton John ani nie dostaję propozycji reklamowych. Oczywiście to strasznie miłe uczucie, gdy widzę swoją książkę w Topie Empiku albo gdy dostaję maile „Panie Tomku, dziękuję za Samsarę – właśnie kupiłem bilet do Singapuru”, ale na tym koniec.
– Na okładce Samsary, możemy przeczytać, że to „książka podróżnicza, jakiej jeszcze nie było”. Na czym polega jej wyjątkowość?
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bo Samsara zbiera zadziwiająco różne opinie. Niektórzy piszą, że to książka o backpackerach i dla nich, i że takiej jeszcze w Polsce nie było. Inni – że o czarach, jeszcze inni – że o zderzeniu cywilizacji, a jeszcze inni – że to bardziej powieść niż reportaż.
Wydaje mi się, że Samsara ma po prostu pewien potencjał inspiracji – odkładasz ją i masz ochotę od razu spakować plecak, bo bardziej wyciąga z domu niż przynosi do niego egzotyczne opowieści. Takie przynajmniej opinie powtarzają się najczęściej.
– A propos backpackerów, bo to chyba książką o tym właśnie. Podróżowanie z plecakiem, bez pośrednictwa biur podróży ostatnio staje się coraz popularniejsze. Ludzie rzucają robotę, pakują się i jadą przed siebie. Co w tym właściwie jest tak pociągającego?
– Co najmniej dwie rzeczy – po pierwsze nikt ci nie mówi co masz robić, gdzie iść i co oglądać, a po drugie samodzielny wyjazd jest w stu procentach dopasowany do twoich potrzeb i oczekiwań. Jeśli lubisz wyzwania, twoja podróż będzie pełna adrenaliny, jeśli wolisz zwiedzać – wybierzesz setkę ruin i muzeów, jeśli jeść – pojedziesz szlakiem kulinariów itp.
To jest po prostu ucieleśnienie wolności w każdym aspekcie. Robisz co chcesz, ale i polegać możesz tylko na sobie. No i nie czekasz w autokarze godzinę, bo pani Wiesława najpierw zaspała, a potem zapomniała klapków i musiała po nie wrócić do pokoju.
– Każdy może zostać backpackerem?
– Często się mówi, że backpacking jest dla każdego, ale ja się z tym nie zgadzam. To jest coś dla ludzi generalnie odważnych i samodzielnych. Większość urlopowiczów na wakacjach potrzebuje przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa i tego, że ktoś się nimi opiekuje i nad nimi czuwa. A tego backpacking nie oferuje.
Oczywiście wyjechać może każdy, ale nie każdy będzie z tego czerpał tyle samo radości i satysfakcji. Trzeba mieć pewne cechy, żeby się spełniać w podróży – na pewno konieczna jest otwartość, ciekawość świata i lekka żyłka poszukiwacza przygód.
– Często podczas tego poszukiwania przygód trafiasz na sytuacje, wydawało by się bez wyjścia, takie, po których masz dość podróży i chciałbyś znaleźć się z powrotem w domu?
– Staram się unikać poważnego ryzyka, a mimo to stale pakuję się w sytuacje, w których grożą poważne konsekwencje. W dżungli czy górach dość trudno zresztą ich uniknąć. Czasem jest to jazda na dachu autobusu w Nepalu, gdy pewne jest że ten autobus na którymś zakręcie spadnie w przepaść, czasem to lufy policyjnych karabinów, czasem typki spod ciemnej gwiazdy w nieznanym mieście, a czasem słoń w amoku w lesie.
Po takich „mocnych” scenach zawsze potrzebuję trochę czasu na dojście do siebie – czasem godzinę, czasem dwa dni. Wtedy zwalniam, zdarza się że zatrzymam się w jakimś lepszym hotelu, w którym na przykład zawsze jest bieżąca woda albo i luksus prądu przez cały dzień. Niemniej jednak uważam, że ludzie pakują się w kłopoty nie dlatego, że gdzieś tam jest „niebezpiecznie”, tylko dlatego, ze nie potrafią się poruszać po obcym terenie – nie znają wystarczająco dobrze kultury, miejscowych zwyczajów, wszystkich „do’s & don’ts”. Naprawdę warto zrobić przed wyjazdem porządny research, bo wiedza o tym czego nie należy robić czasem ratuje życie.
– Na swojej stronie proponujesz ludziom wspólne wyprawy. Rozumiem, że jesteś wtedy organizatorem, przewodnikiem, a czasami pewnie i nianią w jednym. Na co mogą liczyć uczestnicy takiej „wycieczki”?
– Nie mogą liczyć na nic oprócz gwarancji, że to będzie niezapomniana przygoda. Nie organizuję wycieczek, tylko podróże. To jest jakby „backpacking z przewodnikiem”, a nie wyjazd z biurem turystycznym. Każda podróż jest więc inna, na co innego nastawiona, ale wszystkie łączy jedno – tak jak na wszystkich moich wyjazdach pojawia się wiele nieprzewidzianych zdarzeń, na które reagujemy na bieżąco.
Czasem plan się sypie już drugiego dnia, bo decydujemy żeby pojechać gdzieś indziej niż planowaliśmy, czasami śpimy przy drodze, czasem jedziemy na wielbłądzie, a czasem na dachu autobusu. Te moje wyjazdy to jest opcja dla tych, którzy szukają raczej przygody niż odpoczynku.
Oczywiście przygotowujemy ją w pełni profesjonalnie, nie ma mowy o amatorce. Ubezpieczenia, ekwipunek i bezpieczeństwo to podstawa, ale to nie oznacza sztywnego planu – o wszystkim decydujemy razem, bo ja nie jestem szefem, tylko przewodnikiem.
– A nie boisz się tego, że grupa nie podoła? Że trafisz na ludzi, którzy wcale nie marzą o spaniu w podrzędnych hotelach i jedzeniu tego co miejscowi w lokalnej kuchni? Że nagle zaczną się kwasy, które zepsują całą podróż?
– Z każdym klientem układamy plan indywidualnie, więc i on, i ja wiemy czego mamy się spodziewać. Jeśli zgłasza się do mnie małżeństwo po pięćdziesiątce, to ich podróż będzie wyglądać inaczej niż trasa organizowana dla trzech hardcorowych dwudziestopięcioletnich gości. Projektujemy te wyjazdy tak, żeby ich uczestnik jak najlepiej się na nich czuł, a nie tak, żeby przeżyć jakąś określoną listę obowiązkowych przygód.
Czasem wyobrażenia przed wyjazdem odbiegają od rzeczywistości i na miejscu jest zaskoczenie, że to nie tak miało wyglądać. I tu się właśnie pojawia element, którego nie oferują biura podróży – zmieniamy plan a vista. Po prostu jedziemy gdzieś indziej, robimy coś innego. Czemu nie? Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś nie wrócił zachwycony.
– Może to wina Samsary, ale mam wrażenie, że Azja kręci Cię maksymalnie. Nawet krótki rozdział o jeździe autostopem przez Etiopię, jest raczej ostrzegawczy, niż mówiący coś o fascynacji Afryką. Dlaczego zatem Azja?
– Samsara to książka o Azji i dlatego etiopski rozdział jest tylko bonusem. Na opowieści z Afryki przyjdzie czas.
Inna sprawa to to, że faktycznie Azja jest moim ulubionym kontynentem. Bo to kontynent tak różny od Europy jak to tylko możliwe. Tam nic nie przypomina naszego świata, wszystko jest jakby postawione na głowie – zwyczaje, reguły społeczne, smaki, hierarchia wartości, etyka – wszystko!
No bo gdzie indziej facet zabierze cię w deszczu stopem, ugości w domu i pozwoli spać przez tydzień, a potem jeszcze ci podziękuje, bo dzięki tobie mógł dobrym uczynkiem poprawić swoją Karmę? Tylko w Azji.
Gdy jestem w Afryce czy w Ameryce widzę, że tamtejsza rzeczywistość to jakieś echo naszej europejskiej. OK, może inaczej się zdobywa władzę i trochę innymi środkami ją realizuje, ale świat działa z grubsza na tych samych zasadach co ten nasz. A w Azji świat kręci się zupełnie inaczej i to mnie po prostu fascynuje.
- W Azji świat kręci się zupełnie inaczej i to mnie po prostu fascynuje… (Fot. Tomek Michniewicz)
- Tomek Michniewicz podczas podróży przez Nepal.
– Jakie inne geograficznie miejsca mógłbyś polecić na pierwszą podróż z plecakiem?
– Jeśli to ma być pierwsza podróż, to Maroko lub Turcję – blisko, egzotycznie, względnie tanio. Albo Karaiby – odjazd na całego, ale drogo. Jeśli ktoś szuka trudniejszych terenów, chce się sprawdzić, to na przykład Nepal, Etiopia, Bangladesz. A jeśli ktoś po prostu chce posmakować Azji w kontrolowanych warunkach i się nie zrazić, to Tajlandia lub Malezja – oba kraje spełniają wszystkie trzy warunki idealnego miejsca dla backpackerów: jest tanio, bezpiecznie i kolorowo.
– Na końcu książki wymieniasz miejsca, których w Azji już tak na prawdę nie ma. Stały się cepelią, albo zamieniły w turystyczny skansen. Myślisz, że musimy się spieszyć, żeby poznać prawdziwy świat?
– Właśnie dlatego prawie w ogóle nie jeżdżę po Europie – na nią mamy czas, bo Koloseum będzie tak samo wyglądać dziś i za dwadzieścia lat. A kultury w Azji czy w Afryce znikają na naszych oczach. Ja widzę zmiany z roku na rok, i dlatego tak mi się spieszy, żeby tam być, dotknąć tego znikającego świata, doświadczyć go.
Warto tylko uważać żeby nie pomylić jakiegoś autentycznego pierwiastka miejscowej kultury ze sztuczną fasadą budowaną na potrzeby turystów, jak Sharm El Sheikh w Egipcie, indonezyjskie Bali czy Phuket w Tajlandii. Na takie miejsca szkoda czasu.
– Jest w jednym z końcowych rozdziałów, taka trochę powiedziałbym gorzka prawda o backpackerach. O takich ostrych zawodnikach, którzy niewiele widzą poza podróżą, przestają zapuszczać korzenie w kraju, gubią się w tym co robią. Ostrzeżenie?
– To jest pytanie, które sam sobie stawiam przed każdym kolejnym wyjazdem: czy nadal mam do czego wracać? Dopóki odpowiedź brzmi „tak”, nie ma problemu. Ale jeśli kiedyś nad tą odpowiedzią zacznę się choćby zastanawiać, to będzie sygnał, że jestem już za daleko, że przeniosłem ciężar życia z prawdziwej, polskiej, nudnej i męczącej rzeczywistości na rzeczywistość przygodowo-podróżną. To będzie mój ostatni wyjazd, bo podróże oszukują podróżników – budują w nas wrażenie, że życie jest ciekawsze gdzieś indziej. A to nieprawda, bo te nasze podróże to jednak urlop od życia, a kłopoty i niespełnione obowiązki odsuwane w czasie tylko rosną i kiedyś musi przyjść czas spłaty tego zaciągniętego kredytu.
– Żeby nie kończyć tak pesymistycznie, więc chociaż pewnie na to jeszcze za wcześnie, ale zapytam – masz już w planie kolejną książkę? I w którym kierunku nas teraz zabierzesz?
– Pracuję już nad kolejną książką, ale nie mogę zdradzić jeszcze żadnych szczegółów. Powiem tyle: nikt o tym w Polsce jeszcze nie pisał, to będzie absolutna bomba, choć na pewno zupełnie inna niż „Samsara”.