W Bahasa Indonesia Lombok istotnie znaczy chilli. Tak jak podstawowy indonezyjski przysmak – papryczka chilli – drażni europejskie gardła, tak Lombok nie jest łagodny dla turysty, przez swój nadal dziki i jeszcze nie w pełni odkryty wizerunek.

Nie jest tak wykorzystany turystycznie i przemysłowo jak rajska wyspa Bali, przez której bliskie sąsiedztwo i łatwy dostęp stał się bardzo pożądanym miejscem przez wczasowiczów. Swoją popularność w dużej mierze zawdzięcza trzem małym, urokliwym wysepkom Gilli: Travangan, Memo i Air. Atrakcyjność Lombok jest związana z niższymi cenami wynajmu pokoi, domów, hoteli, żywności. Na tej wyspie człowiek budzi się słysząc o świcie głos muezzina, nawołującego wiernych do porannej modlitwy.

I ja pierwszy raz usłyszałam ten głos z megafonu unoszący się nad każdym miastem. Przeprawiłam się promem poza Bali i wzięłam ze sobą moją zieloną hondę vario. Wysiadłam w porcie dwadzieścia kilometrów od największego miasta Lombok – Mataram. Nie była to rozważna decyzja – ulice były opustoszałe, nieoświetlone, brakowało kierunkowskazów, panowała noc. Ktoś mnie śledził, ktoś okazywał mi ponad przeciętną uwagę ze swojej strony, a znowu ktoś inny ochraniał mnie jadąc za mną i tłumacząc, że samotnie podróżująca kobieta na muzułmańskiej wyspie to nie najlepszy pomysł.

Po kolacji pomógł mi kolejny chłopiec, kazał na siebie czekać, sam objechał wszystkie hotele w poszukiwaniu najlepszego miejsca dla mnie. Łatwo nie było, ale umówił się z jednym dozorcą, że za tzw. „kieszonkową” opłatą w nędznym pokoiku mogę spędzić noc, a potem zniknąć niezauważona przed świtem. Pan dozorca posiadał dużą wiedzę z historii, nad ranem, przy kawie, pokazał mi swoje mapy i zaczął opowieść o sytuacji w Europie podczas Drugiej Wojny Światowej.

* * * * *

Paradoks: przyjechałam z Bali do miejsca nazywanego wyspą tysiąca meczetów i jeździłam po hinduistycznych świątyniach. Mieszkający tu hindusi są potomkami Balijczyków żyjących na Lombok w XVII i XVIII wieku.

Taman Manjura, Taman Namada, Pura Lingsar to ogromne, tajemnicze kompleksy świątynne. Przechadzając się samotnie po kolejnych dziedzińcach, oglądając kolejne wykute w kamieniu sceny z Ramajany, z przewodnikiem w ręku, „zwiedzenie” staje się bardziej emocjonalnym przeżyciem. Zmęczona upałem, pobudką o świcie, zwiedzaniem, postanowiłam zamknąć oczy i zasnąć w tej mistycznej atmosferze, trwało to do momentu aż wyproszono mnie ze świątyni.

Gili Travangan przywitało mnie atrakcyjną ofertą – cheap room, magic mashrooms and handsom boys wszystko w pakiecie, w jednej cenie. O klienta trzeba walczyć. Spałam w uroczym, małym, bambusowym domku na palach, a rano piłam kawę siedząc na bambusowym tarasie z widokiem na ocean. Wyspy Gili są tak małe że motocykl staje się zbędnym środkiem komunikacji. W pół godziny można przejść z jednej strony wyspy na drugą.

Air, Meno i Travangan stały się popularne przede wszystkim ze względu na brak kontroli ze strony służb porządku i bezpieczeństwa. Jak w peruwiańskim filmie Madeinusa – można tu łamać wszystkie reguły podczas 38 godzin w Wielkim Tygodniu. Chrystus zmarł, Chrystus nie patrzy, zaczyna się święto, które tu trwa zawsze – Bóg i policja nie patrzą. Kiedyś dzikie, nieodkryte miejsce do którego zmierzali backpackersi z całego świata, chcąc w spokoju zapalić i oddać się życiowej medytacji, teraz jest jedną z rajskich imprezowni Azji.

Polecamy: Indonezja w butelce

* * * * *

Nie potrzebowałam mapy, zdecydowałam się porzucić jazdę w konkretnym kierunku i jechać przed siebie, zatrzymując się i skręcając w atrakcyjnie wyglądające ścieżki. Mając przed sobą wysuszone ziemie Lombok, błądziłam po wyboistych ścieżkach nieprzystosowanych do jazdy motocyklem. Rzadko spotykałam kogokolwiek, ziemia była tak trudna do uprawy, że ciężko na niej wybudować dom i żyć.

Mężczyźni walczący na jednej z indonezyjskich wysp

Peresean – tradycyjna sztuka walki na ratanowe kije. (Fot. Katarzyna Łukasiewicz)

Spotkało mnie coś zupełnie nieoczekiwanego tak jak fatamorgana na pustyni. Na tej dzikiej ziemi usłyszałam głosy zabawy. Spadłszy z motocykla przed samym wejściem, z krwawiącym kolanem, cała w błocie, trafiłam na wielkie wydarzenie, na które zjechali się wszyscy zainteresowani z wyspy. Mężczyźni walczyli o honor wschodniego i zachodniego Lomboku posługując się ratanowymi kijami, broniąc się tarczami obciągniętymi bawolą skórą.

Pokaz peresean zwany również „małpim tańcem” (przez taneczne ruchy przypominające sposób poruszania się małpy) jest historyczną sztuką walki odtwarzającej legendę księżniczki o imieniu Mandalika, która nie chcąc zostać bezpośrednią przyczyną spowodowania śmierci jednego z mężczyzn starających się o jej rękę, zdecydowała się ponieść śmierć sama. Obecnie rytuał ten jest równocześnie prośbą do Boga o obfity deszcz w trakcie siewu. Im więcej kropli krwi pozostanie na miejscu pojedynku, tym więcej kropli spadnie na wysuszoną słońcem ziemię.

Na peresean zostałam do samego końca, znów nie wykazałam się rozwagą. Nie wiedziałam gdzie jestem, jak daleko jest do kolejnego miasta. Nie zrozumiałam się z chłopcami oferującymi mi pomoc i postanowiłam pojechać motocyklem za nimi. Nie wiedziałam, że miejsce do którego jadą jest oddalone o ok. 30 -40 kilometrów. Byłam gdzieś w środkowej części wyspy, oni jechali na wschód. Ciemną nocą podążałam na hondzie vario przez wyboiste drogi, gdzie jedynym światłem były reflektory ciężarówki. Chłopcy zrobili sobie balkon widokowy i obserwowali mnie z ciężarówki machając do mnie, uśmiechając się i wygłupiając.

Bardzo zestresowana, uważając na nieoświetloną drogę, jechałam nie wiedząc jak długo. I tak w swojej nocnej podróży spotkałam Mule, nauczyciela angielskiego i przewodnika po okolicznych wodospadach. Mule ma dobry sposób na poznawanie turystów. Ponieważ jego dom znajduje się blisko drogi, wypatruje ich bacznie albo ktoś z wioski daje mu znać, że czym prędzej powinien wybiec przed dom. Zaufałam mu i odłączyłam się o ciężarówki.

Indonezyjska wieś

Wioska na Lombok. (Fot. Katarzyna Łukasiewicz)

* * * * *

Mule ma mały dom z bambusa, już parę lat zbiera na cegły marząc o murowanym. Z rodziną Mule spędziłam dwa dni, jedliśmy razem, odwiedzałam kolejnych sąsiadów, pojechałam do rodziny Ali – jego żony na wspólne oglądanie telewizji. Jako „native speaker” uczyłam angielskiego w wiejskiej szkole.

Mule przez brak wyższego wykształcenia nie może zarabiać więcej jako nauczyciel niż 100 tys. rupii miesięcznie. Miska białego ryżu kosztuje tysiąc rupii. Za te pieniądze musi utrzymać całą rodzinę, zapłacić ratę za motocykl, uzbierać na cegły. Nie stać go żeby pojechać z żoną do miasta do lekarza i sprawdzić czy jest w ciąży. Dlatego tak ważne są dla niego spotykania z turystami, których na własną rękę może oprowadzić po wodospadzie. Trzeba bardzo uważać żeby nie przepłacić w agencji zatrudniającej przewodników. Te przeważnie nie dają swoim pracownikom godziwego wynagrodzenia, większą część zostawiając sobie. Ze względu na takie sytuacje konieczne staje się szukanie lokalnych przewodników, tylko wtedy ma się pewność, że pieniądze trafią do osób naprawdę potrzebujących.

Polecamy: Sumatra – wyspa durianem pachnąca

* * * * *

Podróż po Lombok była zachwycająca, mogłam nie schodzić z motocykla, jechać i jechać, patrzeć i patrzeć. Jazda po Indonezji samochodem nie oddaje tego przeżycia.

Znalazłam się w górskiej miejscowości i wynajęłam uroczy, mały domek z tarasem, z którego rozpościerał się widok na jedną z najwyższych indonezyjskich gór – Rinjani. Właściciel Agus zabierał mnie na wycieczki po wytwórniach tytoniu, także uczestniczyłam w całym procesie przygotowania indonezyjskich cigaretów aż do oficjalnego, publicznego zapalenia jednego z nich. Patrzyła na mnie cała wioska, po drodze zbiegły się dzieci, kobiety i razem zwiedzaliśmy produkcję. Kupiłam pół kilo tytoniu do częstowania dobrych ludzi spotkanych po drodze.

W Azji uprawia się ryż

Uprawa ryżu na indonezyjskiej wyspie Lombok. (Fot. Katarzyna Łukasiewicz)

Będąc na targu kupiliśmy kwiaty potrzebne do rytuału. Po naszych rozmowach o czarnej magii Agus zaprosił szamana o imieniu Simon. Chodząc po wodospadzie Mule opowiedział mi o możliwych niebezpieczeństwach czekających na samotnie podróżujące kobiety po wyspie. Poprosiłam o rytuał chroniący mnie w mojej podróży, ponieważ podróżowałam sama.

Wykorzystanie czarnej magii w rozwiązaniu problemu emocjonalnego czy materialnego jest tu bardzo popularne. Mule miał zapoznać mnie ze stryjem zajmującym się czarną magią. Słysząc jego imię wszyscy drżą i dają mu wszystko czego sobie zażyczy. Stryj posiada tak ogromną moc, że parę razy spowodował śmierć drugiej osoby na żądanie zwaśnionego oponenta. Ale zajmuje się też magią, która jako eliksir niczym ze snu nocy letniej, najlepsza jest na rozkochanie w sobie drugiej osoby. Do rytuału potrzebny jest włos albo fotografia pożądanej osoby. Z kolei Agus parę lat temu skorzystał z pomocy szamana przy rozkręceniu biznesu turystycznego.

Musi pozostać tajemnicą jak wyglądał mój rytuał, obiecałam to Simonowi. Wieczór spędziliśmy paląc kupione przeze mnie papierosy i słuchając muzyki. Ja puszczałam Santogold, a on mi, z telefonu, indonezyjskie pop kawałki. Pytał o Mobiego, lubił go słuchać.

Dostałam olejek, który powinnam była nakładać na przeguby dłoni za każdym razem przed wyruszeniem w podróż oraz trzymać zawsze przy sobie mandalę narysowaną na kartce. Z miłym zapachem na dłoniach, ze wspomnieniem kwiatów na moim ciele, podróżowałam bezpiecznie przez kolejne cztery miesiące.

Katarzyna Łukasiewicz

Studiowała pedagogikę i kulturoznawstwo na UW. Animatorka z wykształcenia i z powołania. Ostatnie pół roku spędziła podróżując motorcyklem po Indonezji.Twórczo pracowała prowadząc zajęcia dla dzieci. Obecnie zajmuje się sztukami wszelkimi w duńskiej hojskole.

Komentarze: (1)

Paweł 3 listopada 2013 o 16:08

Papryczkę oznacza Lombog, i jest to język jawajski, tak dla sprostowania ;)

Odpowiedz