Albania jako kraj turystyczny zaczyna dopiero istnieć. Riwiera rozwija się dynamicznie i pewnie konsekwencją tego będzie stopniowe upodabnianie się albańskich plaż do standardu śródziemnomorskiego. Ale w górach znacznie dłużej pozostanie dziewiczo.

Kiedy przekraczaliśmy granicę z Czarnogórą w okolicach Gusinje byłem lekko zawiedziony: równy asfalt, klimatyzowany posterunek straży granicznej, internet, telewizja satelitarna, telefon i fax, porządny samochód pogranicznika. Dopiero po przejechaniu granicy zorientowałem się, że był to rodzaj mistyfikacji – jak w Seksmisji. Po kilkuset metrach asfalt urywał się równo, jakby odcięty tureckim mieczem, dalej widać było jedynie kamienistą drogę do mekki offroaderów.

Albańskie góry, szczególnie północne, są jakby wyrąbane. Pokruszone i kamieniste szczyty nie wróżą nic dobrego, a liczne kapliczki i nagrobki przy drogach to potwierdzają. Zazwyczaj szlaki wyrwane zboczu prowadzą serpentynami to w górę, to w dół gwarantując przy tym piękne widoki, ale i przypływy adrenaliny, zwłaszcza podczas mijanek. Liczne potoki przecinają szlaki, a ich koryta zmieniają się dynamicznie, szutrów nie brakuje. Dla mnie, człowieka zazwyczaj szukającego okazji pojeżdżenia po terenie, stanowiło to nie lada atrakcję i jednocześnie wyzwanie.

Szczególnie chciałbym polecić następujące szlaki: granica z Gusinje do Koplik, trasa z Koplik do Thethi i dalej do Szkodry oraz droga przez PN Lura. Warta uwagi jest trasa w Valbonie, parku narowdowym uwielbianym przez Envera, gdzie miał swoje uzdrowiskowe zacisze. Początkowo szeroka szutrowa droga (przygotowana pod utwardzenie) prowadzi do parku, następnie zamienia się w kamieniste ścieżki, aż na koniec ledwo zauważalne szlaki prowadzą już bezpośrednio po kamieniach, w których widać wyjeżdżone koleiny. Wszystko przecinają potoki, które łącząc się ze sobą tworzą rzekę. Na końcu doliny widać wybijający bezpośrednio z kamiennej ściany wodospad.

Terenowo albańskie drogi gwarantują odpowiedni poziom trudności nie wymagający eksperckich umiejętności od kierowcy, ale pamiętać należy o zachowaniu wzmożonej uwagi, gdyż pomyłka kosztować może wszystko. Przy planowaniu wyjazdu warto zastanowić się nad terminami od końca maja. My wyjeżdżając w najdłuższy tegoroczny weekend musieliśmy poddać się dwa razy, gdy na naszej drodze stanął śnieg uniemożliwiając dalszą jazdę. Niecałe dwa tygodnie po przyjeździe otrzymaliśmy telefon, że drogi właśnie zostały odblokowane.

Kolejną rzeczą, z której wyszliśmy obronną ręką były terminy kursowania promu z Komani do Fireze. Nastawialiśmy się na przepłynięcie wodnego szlaku promem wraz z samochodami, ale na początku maja pomimo dojrzewających już czereśni na jedynym (bardzo popularnym w Komani) campingu dowiedzieliśmy się, że prom samochodowy nie kursuje ze względu na brak chętnych. Od kiedy dokładnie prom kursuje się nie dowiedzieliśmy, ale w zastępstwie pływała jego osobowa wersja, która większości wyprawy pozwoliła zasmakować żeglugi śródlądowej.

Kierowcy zmuszeni do wyboru szlaku lądowego byli przekonani, że będą pokrzywdzeni, ale droga zafundowała nam nie lada gratkę krajobrazową z kulminacją w postaci megalitu betonowego będącego tamą na sztucznym zbiorniku Fireze. Warto wspomnieć o jedynym ziszczonym planie Envera, który w swej manii odcinania się od świata zewnętrznego chciał, aby gospodarka tego bałkańskiego kraju pozostawała niezależna i samowystarczalna. Jeżeli chodzi o energię elektryczną udało mu się to, a Fireze jest tego świadectwem.

Jazda samochodem w Albanii poza terenem również nie jest monotonna i nudna. Albańczycy jako jeden z najmłodszych zmotoryzowanych narodów europejskich podchodzą ze wschodnią swobodą do prowadzenia pojazdów i używania dróg. Ruch odbywa się w płynnym nieładzie, samochody są parkowane w fantazyjny sposób, ale prawie zawsze umożliwiający przejazd, w innym wypadku zatrzymujący się kierowca licznymi klaksonami zmuszany jest do zmiany miejsca parkingowego. Piesi pojawiają się na ulicy znienacka, ale dzięki temu, że prędkości w miastach nie przekraczają 20

km/h obywa się bez ofiar.

Urzekł mnie koloryt różnych dziwnych pojazdów, które na tle mercedesów pojawiają się w niespodziewanych miejscach. Moim ulubionym pozostanie wózek z „hot-dogami” osadzony na motocyklu (zamiast kierownicy), takie przewoźne stanowisko handlowe, z którego niestety nie dane mi było zjeść. Generalnie samochody w Albanii jeżdżą głównie terenowo: mercedesy, golfy, audi z gracją porównywalną z Land Roverem przemierzają górskie szlaki zawstydzając czasami kierowców zachodnich terenówek swoimi osiągami. Na drogach widać liczne prace i niektóre z ważniejszych szlaków są zmodernizowane lub w trakcie modernizacji, ale do pełnego pokrycia kraju siecią dróg o przyzwoitej jakości jeszcze daleko i Albania jeszcze dobre kilka lat pozostanie atrakcyjną offroadowo destynacją. Nie można nie wspomnieć o autostradzie do Kosowa, która europejską drogą jest i błyszczy na tle siatki drogowej.

Podczas podróży staraliśmy się spać raczej na dziko, ale po drodze spotykaliśmy ludzi, którzy chętnie zapraszali nas do siebie, proponowali miejsce na nocleg. Z jednej z takich gościn skorzystaliśmy. Nieopodal meczetu gdzie gospodarz miał sad, udostępnione nam zostało miejsce noclegowe. Aby dopełnić zwyczaju gościnności Jimi odwiedzał nas wieczorem jeszcze kilka razy, aby upewnić się, że niczego nam nie brakuje w jego sadzie. Zadbał o trunki, zabezpieczył nam drzewo, pytał czy niczego więcej nie trzeba. Gościnności albańskiej doświadczaliśmy wielokrotnie w różnej formie. W Tamarze, kiedy starszy wioski dziękował nam za odwiedzenie jego kraju, czy podczas awarii opony, kiedy Selim zaprosił całą wyprawę na kawę.

Czuć, że do Albanii powoli wita nowe, które dosyć chętnie jest przyjmowane, a niekiedy oczekiwane. Wielu ludzi w górach pozdrawia się uniesioną ręką, mieszkańcy często machali w kierunku naszych pojazdów. Zawsze chętni do pomocy, której formy czasem zadziwiały. Ojciec rodziny, którego spytaliśmy w Pershkopi o bankomat zawołał swego syna, który biegnąc przed nami dobre pięćset metrów uliczkami prowadził nasze trzy auta do bankomatu w centrum.

Jeżeli już jesteśmy przy temacie pieniędzy to warto wspomnieć, że z bankomatami raczej nie ma problemu i znajdziemy je w większych miastach, a oferowany przelicznik podczas wypłaty z polskiego konta jest w pełni zadowalający. Za ok. sto pięćdziesiąt złotych możemy mieć około pięć tysięcy leków, co daje na okrągło sto leków – trzy złote. Płacąc w euro narażamy się na płynny kurs, który w zależności od sprzedawcy czy wymieniającego wahał się od stu do stu czterdziestu leków za jednego eurasa. Ceny w restauracjach nie są wygórowane, a jedzenie w sklepach kosztuje porównywalnie, a nawet taniej niż w kraju.

albańskie bunkry

Bunkry stały się wizytówka Albanii. (Fot. Maja i Oskar Szafraniec)

Jadąc w czerwcu możemy spodziewać się już pełnego przeglądu owocowo-warzywnego. My oprócz tego raczyliśmy się oliwkami różnej wielkości kupowanymi na kilogramy, serem krojonym bezpośrednio z bloku, zalewając to wszystko oliwą. Pieczywo jest niezłe (oprócz wacianego jasnego chleba). W miastach nie ma problemu ze świeżym mięsem, kupuje się je bezpośrednio od rzeźnika wskazując wybrany kawałek na wiszącej u sufitu tuszy (gwarancja świeżości). Ryby również świeże, spotykaliśmy głównie na chodnikach. Stragan rybny przygotowuje się za pomocą węża z wodą, którym spłukuje się dokładnie płyty chodnikowe, na które z kolei wyrzuca się bezpośrednio towar, co jakiś go opryskując wodą , aby wyglądał jak najdłużej dobrze.

Jednym z przejawów „geniuszu” wodza było wybudowanie około siedemset tysięcy bunkrów, które w trzech najpopularniejszych wzorach rozrzucone są po całym kraju, najgęściej pokrywając strategiczne obiekty, skrzyżowania i wjazdy do miast. Nie brak ich jest również w szczerych polach i na podwórkach. Bardzo optymistyczne jest to, że praktycznie nigdy nie zostały wykorzystane w działaniach militarnych, a obecnie stanowią bardzo ważny turystycznie element Albanii, wręcz jej wizytówkę. Obecnie stopniowo są rozbierane. Zajmują się tym zarówno złomiarze na dziko oraz wyspecjalizowane firmy. Część bunkrów służy za kurniki lub komórki.

Podobno jeden z większych modeli zdaniem projektanta miał wytrzymać uderzenie pocisku czołgowego. Enver Hodża niewiele myśląc umieścił inżyniera w środku i rozkazał wystrzelić pocisk. Bunkier wytrzymał, inżynier przeżył i tym samym rozpoczęto seryjną produkcję modelu. Wspomniałem wcześniej o izolacyjnej polityce kraju w okresie komunistycznym.

Widok na miasto albańskie

W Albanii można wyróżnić 3 grupy wyznaniowe: muzułmanów, prawosławnych i katolickich chrześcijan. (Fot. Maja i Oskar Szafraniec)

Obsesja Hodży zabraniała mu ufać komukolwiek, nawet przywódcom państw bloku socjalistycznego. Kolejno przewodniczący partii Jugosławii, Rumunii, ZSRR, w końcu nawet Chin stawali przed dokonanym faktem zerwania stosunków dyplomatycznych, czy nawet potępiania ze względu na zarzucenie ideałów prawdziwego komunizmu. Stopniowo kraj stał się wyspą odciętą od reszty Europy i świata otoczonym gęstą siecią bunkrów i strażników wypatrujących nadchodzącego wroga.

W Albanii można wyróżnić 3 grupy wyznaniowe: muzułmanów, prawosławnych i katolickich chrześcijan. Na tle całego półwyspu bałkańskiego, który podczas nie tak dawnych wojen wycinał się w imię i nacjonalizmu narodowego, i w imię religii, Albania pozostaje enklawą, na której panuje spokój i tolerancja na tle religijnym. Można by się zastanowić czy wynika to z ateizacyjnej polityki Hodży czy też z poczucia jedności narodowej. Na początku poprzedniego wieku głoszono, że nieważne jest wyznanie, a język używany przez Albańczyków, który wyróżnia ich na tle słowiańskiej większości dawnej „Turcji Europejskiej”.

Albańskie drogi w górach

Albańskie drogi dostarczaja adrenaliny i pięknych widoków. (Fot. Maja i Oskar Szafraniec)

Faktycznie, pochodzenie Albańczyków jest dosyć tajemnicze. Sami o sobie mówią, że są jednym z najstarszych ludów zamieszkujących Europę a najnowsze badania potwierdzają, że są potomkami plemion Ilyryjskich i taki właśnie rodowód ma również ich język. Oczywiście w wyniku rozszerzania panowania imperium Osmańskiego od XIVw. nie brak w ich kulturze (jak i zresztą na całym półwyspie) wpływów tureckich, ale jedno jest pewne – wszyscy, którzy posługują się Albańskim są Albańczykami bez względu na wyznanie.

Podsumowując, Shqiperia jest doskonałym wyborem dla turystów poszukujących odrobiny wschodu w Europie, dla osób nie lubiących zatłoczonych szlaków i ceniących sobie dziewicze tereny. Należy przy tym pamiętać, że idąc w góry musimy być w dużej mierze skazani sami na siebie, pomimo bardzo dobrego pokrycia sieci GSM, w dalszym ciągu są miejsca głuche, gdzie nie będziemy w stanie wezwać pomocy drogą telefoniczną. Wybierając się samochodem należy mieć się na baczności i dać sobie kilka dni na zrozumienie i wczucie się w rytm albańskiej ulicy. Do Albanii wjedziemy z samym dowodem osobistym i co ważne z Polski drogą na południe poprzez Serbię, Czarnogórę czy nawet Bośnię nie potrzebujemy paszportu, co znacznie ułatwia decyzję o wyjeździe :) Do zobaczenia na Bałkańskich szlakach!

Igor Ruminski

Kierowca Dyskoteki, aktywny turysta, ostatnio pochłonięty turystyką offroad połączoną z krajoznawstwem. Instruktor imprez na orientację, przewodnik Nordic Walking, organizator turystyki PTTK, pilot wycieczek.

Komentarze: Bądź pierwsza/y