Każda mama od momentu narodzin dziecka, a nawet i wcześniej, karmiona jest miliardem złotych rad odnośnie najbardziej właściwego podejścia do macierzyństwa i wychowania dziecka. Noś w chuście, karm kaszą jaglaną, nie pozwól płakać, nie myśl o sobie, zmień swoje życie.

Albo nie usypiaj na rękach, bo się przyzwyczai, nie dawaj smoczka, bo mu zgryz zepsujesz, pamiętaj o sobie, nie wywracaj swojego życia do góry nogami. Otoczenie bombarduje powinnościami i trudno się w tym wszystkim odnaleźć i od tego uciec. A przecież każda mama chce być dobrą mamą.

Kiedy Ignaś się urodził i zapadła decyzja o tym, że z zaledwie półrocznym niemowlakiem wyjeżdżamy na kilka miesięcy do Kalifornii i jedziemy na południe, do Meksyku, doszło kilkadziesiąt dodatkowych problemów macierzyńskich do rozwiązania. Wszystkie były częścią składową pytania – jak być dobrą mamą w drodze?

Być mamą w drodze

Im bliżej wyjazdu, tym bardziej gorące trwały dyskusje. Dom pełen dziecięcych gadżetów, co z tego zabrać ze sobą? Jak spać, gdzie spać? Jak przemieszczać się? Jak karmić, czym karmić? Każda kolejna godzina zastanawiania się, konsultacji i rozmowy nie przynosiła idealnych rozwiązań. Zapakowaliśmy więc to, co ostatecznie uznaliśmy za przydatne lub niezbędne i ruszyliśmy do Kalifornii weryfikować nasze wnioski przez doświadczenie.

Podróżowanie z dzieckiem to nowe znajomości

Ignaś i jego nowi kumple. Dystrykt Toledo, Belize. (Fot. Michał Mochoń)

Podróż z dzieckiem przez Gwatemalę

Kto lub co jest tu dla kogo większą atrakcją. Chuatuj, Gwatemala. (Fot. Michał Mochoń)

 

Chciałam być „dobrą” mamą w drodze. Nie najlepiej czułam się ze świadomością, ze Ignaś nie będzie miał tych wszystkich wygód, które miałby w domu [bo przecież dziecko powinno mieć czysto i wygodnie]. Nie wzięliśmy wózka z Polski, ale chciałam go kupić w Stanach, żeby Ignasiowi było wygodniej spać. Źle czułam się z faktem, że Ignaś będzie jechał na jedzeniu ze słoików [bo przecież bardzo ważne jest zdrowe odżywianie i dziecku lepiej gotować samemu]. Zrobiłam więc wielki research amerykańskiego rynku żarcia dla dzieci, żeby znaleźć to możliwie najlepsze, skoro musi jeść słoikowe. Po długich poszukiwaniach znalazłam kaszę jaglaną w sklepie rosyjskim, którą zamierzałam codziennie rano rozgotowywać Ignasiowi i serwować z tartym jabłkiem. Krejzi matka.

Wszystko na początku było próbą. Po kilku jazdach w płaczu, szybko nauczyliśmy się, że najlepiej zgrać drzemki Ignasia z drogą, a w przerwie planować aktywności poza samochodem. A jeśli już zdarzy się nam jazda z obudzonym Ignasiem, świetnie sprawdza się płyta z piosenkami dla dzieci, wspólne śpiewanie i coraz to nowe zabawki w postaci kubeczka – metalowego, plastikowego, styropianowego, wieszaka, talerza, szczotki do włosów, kremu do rąk itd.

Całodzienny spacer po San Francisco? Wózek okazał się niepotrzebny. Ignaś świetnie spał w nosidełku, a jak nie spał spokojnie obserwował zmieniające się otoczenie.

Spanie z dzieckiem w namiocie

W namiocie śpi się dobrze. San Evaristo, Meksyk. (Fot. Michał Mochoń)

Spanie w namiocie? Niby Kalifornia, ale w zimie i tam temperatura potrafi spaść do zera. Pierwsza noc stresowała mnie jak obrona magisterki. Budziłam się co chwilę, żeby sprawdzić, czy aby na pewno jest mu ciepło i czy nie wyczołgał się ze śpiwora. Było mu ciepło, jak i nam, puchowe śpiwory są niezawodne! I nie odkrył się, bo jakby miał to zrobić skoro był szczelnie zamknięty.

A jakie poranki w namiocie były ciekawe! Wielki poligon odkrywania, z kątami namiotu pełnymi takich dziwnych rzeczy jak palnik, łyżka metalowa, miska, ręczniki, pojemnik na sól, mydło, latarka. Ignaś ginął w namiotowym świecie na dobre dwie godziny, a jak mu się znudziło, było jeszcze tyle poza namiotem do odkrycia – kamyczki, trawa, piasek. Bycie mamą w drodze okazywało się takie proste.

Każdego kolejnego dnia luzowałam i zapominałam o tych wszystkich macierzyńskich powinnościach. Pomagały mi w tym dwie rzeczy – oddalenie od Polski i obserwowanie otoczenia, meksykańskich mam, których podejście różni się często od tego naszego. Czasami z kolei jest tak bardzo podobne.

Być mamą meksykańską metyską

Pierwsze zdziwienie polskiej mamy widząc meksykańskie mamy? Jak te dzieci są poubierane! Koszulki, sweterki, rajstopy, spodnie, dwie pary skarpet, buty, czapki i na to wszystko ze dwa koce. Na początku nie wiedziałam, co te kobiety w tych kocach noszą, żaden, nawet malutki fragmencik ciała z nich nie wystawał. Okazało się, że dzieci!

Indianie noszą dzieci w chustach

Chusta zdaniem Indian to podstawa, tu na plecach 11-letniej Magdaleny. Chortiz, Gwatemala. (Fot. Michał Mochoń)

Wydawać by się mogło, normalna sprawa, pewnie zimno było. To prawda, zima właśnie w Meksyku była. Ale meksykańska zima na południu Półwyspu Kalifornijskiego to naprawdę, bez przesady, ładne polskie lato. W dzień ze 25-27 stopni, a wieczorem może z 18.

Wyobraźcie sobie teraz miny meksykańskich mam, na widok Ignasia w szortach i koszulce. Nie wiem, ile razy usłyszałam, że on na pewno marznie i powinnam go cieplej ubrać. Uśredniając można powiedzieć, że słyszałam to co codziennie. Ja rozumiem, że Meksykanie tą temperaturę mogą odczuwać jako niższą od standardowej, ale że te dzieci w tych pięciu warstwach i kocach nie padną z przegrzania i odwodnienia…?

Meksykańskie mamy są bardzo przywiązane do wysokich standardów higieny. Szczęśliwe dzieci to brudne dzieci? Nie w Meksyku. Tam dzieci są z reguły bardzo schludnie ubrane i większość czasu spędzają u mam, babć i ciotek na rękach. Wyobraźcie sobie teraz miny meksykańskich mam na widok Ignasia raczkującego po ziemi lub podłodze w przydrożnej knajpie. Zazwyczaj kończyło się to… wzięciem go na ręce.

Polecamy: W pogoni za szczęściem, czyli jak okrążyć świat z maluchem

Karmienie? Butelka z mlekiem modyfikowanym króluje. Zapomnijcie o karmieniu piersią. Tu macierzyński trwa dwa miesiące, nie ma więc innego wyjścia niż szybkie przestawienie dziecka na butle. Wyobraźcie sobie teraz miny meksykańskich mam na informację o rocznym macierzyńskim i to jeszcze płatnym. Pytali się mnie często, czy mamy jakieś limity na liczbę dzieci w takim razie. Nie, nie ma – odpowiadaliśmy. Żyć nie umierać, rodzić dziecko za dzieckiem i cieszyć się z wielodzietnej rodziny! – słyszeliśmy.

Piękne było dla mnie obserwowanie jak ważne dla lokalnych ludzi są dzieci, ile ciepła i czułości jest w kobietach i mężczyznach w stosunku do maluchów. Dzieci stanowią integralną część rodziny, nie ma podziału na dorosłych i dzieci, fiesty są dla całych rodzin, a nie tylko dla dorosłych.

Być mamą meksykańską Indianką

Na południu Meksyku niedaleko granicy z Gwatemalą żyje dużo potomków Majów. Tu bycie mamą jest inną bajką. Życie jest trudne, praca ciężka i każda para rąk do pracy jest potrzebna. Dzieci są oczywiście bardzo ważne, stanowią poniekąd cel życia. Nie ma jednak opcji, żeby mama w ciąży poszła na L4 lub po narodzinach skupiła się na opiece nad dzieckiem.

Maluch tuż po pojawieniu się po tej stronie świata ląduje w chuście na plecach i tam spędza długie miesiące, a mama może w tym czasie gotować, pracować w polu, handlować na targu. Jeśli jest głodne, chusta z pozycji „na plecach” ląduje na pozycji „na brzuchu” i mały popija sobie ciepłe mleczko. Karmienie piersią to podstawa, bo zdrowe, a przede wszystkim darmowe. Rozszerzanie diety w wieku czterech miesięcy? Zapomnijcie. Tu dzieci zaczynają jeść inne pokarmy, czyli fasolę, banana i tortillę dopiero jak umieją gryźć i mogą jeść to, co rodzice.

Pomimo wszechobecności dzieci i, można by pomyśleć, mało atrakcyjnej dla nich rzeczywistości (non stop w chuście) bardzo rzadko słyszy się tu ich płacz. Czyżby właśnie ta bliskość maminego ciała była kluczem do kolkowego płaczu? Nie wiem. Zauważyłam natomiast, ze chustonoszenie ma też swoje wady. Dzieci znacznie później wchodzą tu w kolejne fazy rozwoju. Nie mają kiedy rozprostować kości, jak więc mają szybko nauczyć się raczkować, czy chodzić?

Być szczęśliwą mamą w drodze, w domu, na co dzień

Jakie z powyższego wyciągnęłam wnioski? A no takie, że dzieci rodzą się na całym świecie i w każdym jego zakątku panują trochę inne zasady dotyczące opieki nad nimi. I wszędzie dzieci wyrastają na sprawne i zdrowe istoty, wszędzie uwielbiają się bawić, wygłupiać i śmiać się. I wszędzie mamy starają się najlepiej jak potrafią.

Nie ma uniwersalnego zestawu zasad odnośnie bycia dobrą mamą. Niby żadne odkrycie, ale pomogło mi ono wyluzować i zrozumieć, że Ignaś przede wszystkim potrzebuje szczęśliwej mamy, a nie mamy, która zamartwia się tym, że nie spełnia wszechobecnych „powinności”. Kaszę jaglaną, której Ignaś fanem nie jest i której przygotowywanie było czasochłonne i frustrujące, zaczęliśmy jeść my. Wózka nie kupiliśmy, bo Ignaś może spać w kawiarni na worku z kawą albo w nosidełku na szlaku.

I zaczęliśmy bardziej cieszyć się z uroków podróżowania z dzieckiem. Jest ich tak wiele! Dziecko niesamowicie zbliża i ułatwia kontakt z lokalnymi ludźmi. Ile ma miesięcy? Jak ma na imię? Jaki piękny! I już pierwszy kontakt nawiązany, pierwszy uśmiech złapany! Nawet skromne i nieśmiałe Indianki robiły krok w naszym kierunku widząc Ignasia. A on, uwielbiający ludzi i ich uwagę, jest przeszczęśliwy mogąc rozmawiać w swoim języku z kolejnymi napotkanymi osobami. Szczęśliwa jest nasza rodzina, w drodze.

Magda i Michał Mochoń

Kiedyś we dwójkę motocyklem, teraz w trójkę samochodem, z półrocznym Ignasiem, jadą przed siebie i piszą o tym na www.pelikanochomik.com.

Komentarze: 2

Kajtostany 26 kwietnia 2014 o 15:34

Pomagały dwie rzeczy… – oddalanie się od Polski;) pięknie.
Trzeba korzystać z macierzyńskiego, wychodząc z takiego założenia my ruszamy w październiku do Mauretanii. Tyle, że z dwójką i na rowerach:)
dobrej rodzinnej drogi Wam!

Odpowiedz

Magda 25 września 2014 o 22:46

Dzieci ułatwiają to fakt, wiele sytuacji w podróży :) Przybliżają serca i przyciągają ręce chętne do pomocy, kiedy ich potrzebujemy a nawet kiedy nie. Podróżowanie z dziećmi choć wymaga … WIELE warte jest wszystkiego ! Życzymy wielu wspólnych podróży!

Odpowiedz

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.