Czas: trzecia nad ranem
Miejsce akcji: plaża, gdzieś w środkowej Portugalii
Występują: trzech autostopowiczów

Obudziło mnie szarpanie za rękę. Tym razem to nie była Ania walcząca o więcej życiowej przestrzeni.

Ricardo: Asia wake up!! Water is coming! Get out of the tent!
Ania: Eee?
Asia: Beube?

Coś w głosie Ricarda sprawiło jednak, że pomyślałyśmy, że może to nie jest pijacki bełkot spowodowany spożyciem znacznych ilości Sangrii. Postanowiłyśmy wyczołgać się z namiotu żeby sprawdzić o co mu chodzi. Widok nie należał do najlepszych. Z trzech stron otaczała nas woda, uchronił się tylko kawałek plaży z naszym namiotem. Z resztą po pięciu minutach nawet tego już nie było i staliśmy po łydki w zimnym oceanie. Gorączkowo zebrany dobytek wrzuciliśmy na skały, po czym umieściliśmy na nich samych siebie. Usiedliśmy i zamilkliśmy, podziwiając kołyszące się na falach łódki i łunę świateł, symbolizującą cywilizację.

Ricardo : He he, now we are pretending rocks!

Po tych słowach spojrzenie moje i Ani w jego kierunku też było trochę kamienne. Nie mogliśmy zadzwonić po żadną pomoc aby nas ściągnięto. Ta część Setúbalu jest in the middle of nowhere, poza tym mieliśmy przeczucie, że nikt się nie przepracowuje siedząc na nocnych dyżurach… Dlatego nadal udawaliśmy skałę. Trochę zdeformowaną, bo Ania ciągle się osuwała w przepaść, lub podskakującą , bo co jakiś czas ktoś mówił żart aby rozładować sytuację.

Dwa miesiące wcześniej…
Miejsce akcji: plaża w Sarbinowie
Występują: przedstawiciele handlu obnośnego

– Gorąca, gotowana kukurydza!
– Hawajskie kwiaty dla ozdoby klaty!
– Jesteście piękni i młodzi pączek wam nie zaszkodzi!

Powyższe cytaty można by uznać za hasło przewodnie tych wakacji. Pracując w małym miasteczku, przez głowę przelatywały nam kolejne obrazy i myśli dotyczące przemierzania autostopem Półwyspu Iberyjskiego. Wizja ta sprawiała, że pokrzykiwanie o jakości sprzedawanych kolb wydawało się mniej upokarzające. Zajęcie to umożliwiło kupno namiotu z przeceny i wyżywienia w postaci bagietki dziennie. Skoro kwestia głodu została rozstrzygnięta, trzeba było zająć się kwestią noclegów. Perspektywa rozbijania namiotu w centrach miast nie należała do atrakcyjnych. Z pomocą przyszedł przetestowany wcześniej couchsurfing.

Znalezienie towarzysza podróży okazało się zadaniem trudniejszym niż ustalenie miejsca do spania. Znajomi odmówili współudziału w miesięcznym wypadzie dookoła Europy, uznając ten pomysł za zbyt abstrakcyjny. Wsparcie znalazłyśmy na stronie autostopem.net, gdzie po wymienieniu paru maili postanowiłam spotkać się z Bartkiem i Tomkiem. Przywitaliśmy się na dworcu, skąd udaliśmy się do sklepu po szampana Bajkał i wino z Matką Boską na etykiecie (tłumacząc się, że ktoś nad nami musi czuwać podczas wyprawy).

Przeszliśmy do ustalenia trasy:
Ja: Przydałyby się mapy, żeby mniej więcej zobaczyć odległość i..
Tomek: A po co ci to! Butelka po Bajkale to Bilbao (też na B,) a tamta paczka papierosów to Lizbona.
Bartek: Pełen profesjonalizm.
Podczas gdy Bajkał wysychał, nasze plany stawały się coraz głębsze …
Bartek: Wyobraź sobie siedzieć na takim wielbłądzie… (byliśmy już w Maroku)
Tomek: Kupimy go.
Bartek i T rzucili przebiegłe, ale zarazem przedsiębiorcze spojrzenie na mój kolor włosów
Ja: O NIE NIE, PANOWIE, OOO NIE !

Tak to jest ufać znajomościom z Internetu. Niestety, plany wspólnej podróży pokrzyżowały nam terminy. Więc gdy Bajkał wysechł na dobre, nasze drogi rozeszły się. Zygzakiem, bo nikt nie był już w stanie iść prosto.

W końcu pojechałyśmy same. Plan zakładał dotarcie do Gibraltaru i przy okazji objechanie Półwyspu Iberyjskiego.

KIEROWCY

W tirze...

Autorki w kabinie TIRa. (Fot. Anna Gołuchowska)

Spotkanych po drodze kierowców łączyła ciekawość dotycząca tego, co nas spotkało i chęć opowiedzenia swojej historii.

Czasem to drugie było mocno utrudnione lingwistycznymi ubytkami, innym razem potrafiliśmy porozumieć się… tak po prostu:

Bułgarski kierowca tira: Ełyełe łe
Ania: ?
Asia: Przejechał już dziesięć godzin i musi zrobić przerwę
Bułgarski kierowca tira: Eły ły łye morgen ełeł
Asia: Rusza jutro rano.
Asia: Szczszeszcze żyszczer.
Bułgarski kierowca tira: Ełyeł y.
Ania: ?
Asia: Jak nic nie złapiemy i chce nam się czekać do rana to może nas zabrać.

Często za młodu sami podróżowali w ten sposób i teraz po latach, kiedy dorobili się własnego środka transportu, postanowili spłacić pewnego rodzaju dług wdzięczności. Tak było w przypadku portugalskiego tirowca, którego spotkałyśmy na francuskiej granicy. Z rozmarzeniem wspominał czasy, gdy skończył osiemnaście lat i razem z kolegami ruszył autostopem ku Północnej Afryce. Wieczorem, parkując przy stacji benzynowej, pomógł nam rozstawić namiot i zapewniał, że jeżeli czujemy się mało bezpieczne, albo ktoś by nas zaczepiał, mamy zapukać w jego kabinę, a zgładzi intruza. Po godzinie jakiś mężczyzna pardonował nas czy może przeszkodzić i czy możemy na chwilę wyjść. Wystawiając głowy zobaczyłyśmy pracownika obsługi, martwiącego się czy wszystko w porządku, czy czegoś nie potrzebujemy i zapewniającego, że gdyby coś się stało mamy go poinformować.

Równie opiekuńczy był pan Janusz, którego poznałyśmy na granicy luksemburskiej i spędziłyśmy z nim kolejne 1000 km. Janusz był oryginałem wśród tirowców. Nie dość, że na laptopie nie posiadał żadnych filmów dla dorosłych (ku konsternacji innych kierowców), to jeszcze swoje potrzeby załatwiał w toalecie, a nie w cieniu naczepy. Na jego odmienność składały się też czynniki takie jak trzymanie w tirze kwiatka w doniczce (nawet jeśli kwiat w rzeczywistości był plastikowy).

Jednak nie zawsze było łatwo i kolorowo. Czasem, wydawałoby się, prosta podróż z punktu A do B stawała się próbą cierpliwości i opanowania. Tak było np. w drodze z Bilbao do Santanderu. Autopista (hiszp.-autostrada) ciągnęła się serpentynami między stromymi górami i dolinami.

Taka sama płaszczyzna występowała w porozumieniu się z kierowcą:
A: Do you speak English?
Kierowca: …?
A: Vous parlez française?
K: …?
A: To polski, ku*wa, powiedz, że mówisz po polsku…
K: ESPAÑOL!
A: Po co my się języków uczymy…

Bardzo łamanym hiszpańskim Ania objaśniła co chcemy – wysiąść na kolejnej stacji benzynowej i czego nie chcemy – zostać u niego na noc.

Mimo wszystko nigdy nie zdarzyło nam się, że ktoś wysadził nas nie tam gdzie chciałyśmy, a problemy językowe przyczyniły się do wzrostu naszej kreatywności co do sposobów komunikacji.

FRANCJA

Pierwszy czterodniowy przystanek zrobiłyśmy w Paryżu, do którego wjechałyśmy w furgonetce obok przystojnych francuzów (Asia) i na pace z klejami i wiertarkami (Ania). Francuzi byli nie tylko przystojni lecz także mili, gdyż co jakiś czas sprawdzali, czy Ania jeszcze żyje i nie poddusza się oparami z klejów.

Jeden z wieczorów we Francji spędziłyśmy z kolegami – artystami Pierra (naszego hosta). Wszyscy pasjonowali się kinem tak niszowym, że nikt o nim nie słyszał i w sumie nie wiadomo, czy w ogóle istniało. Mimo to impreza była iście dekadencka – francuskie wino, sushi i haszysz. Zauważyłyśmy, że jak gromadzi się więcej butelek wina niż francuzów pojawia się możliwość rozmawiania po angielsku. Na trzeźwo jest trochę ciężej.

Zwłaszcza, jak się próbuje w ich ojczystym języku, o czym miała okazję przekonać się Asia.

Paryż - dzielnica La Defense

Paryż – dzielnica La Defense. (Fot. Anna Gołuchowska)

W tłumaczeniu:
Asia: Przepraszam jak dotrzeć na ulicę …
Przechodzień: To daleko, lepiej wziąć metro.
Ja: Ale jestem stopą.
P: ??
A: STOPA.
P: Na pieszo?
A: …tak
A [do Ani]: Kurde, ale wstyd.
P: Przechodzisz w lewo, potem przecznica w prawo, skręcasz koło muzeum, dalej prosto.
A: Ymm.. prawo, muzeum lewo…
P: Chodźcie za mną…

Tekst Anny i Asi Gołuchowskich został wyróżniony w naszym konkursie Opowieści spoza utartego szlaku.

Anna i Asia Goluchowskie

Anna Gołuchowska - etnolog z przypadku, podróżnik i fotograf z wyboru. Asia Gołuchowska - tegoroczna maturzystka właśnie rozpoczynająca swój gap year.

Komentarze: Bądź pierwsza/y