Rozmowa z Tanyą Valko, autorką arabskiej sagi, którą stanowi cykl książek Arabska żona, Arabska córka, Arabska krew i, właśnie wydana, Arabska księżniczka.

– Czego się Pani boi?

– Czego się boję? Oszołomów, terroryzmu, śmierci – wiadomo. Chyba tyle wystarczy.

– Pytam dlatego, że zaintrygowała mnie Pani wpisem na początku książki: Wszelka zbieżność występujących w powieści nazw własnych z rzeczywistości, w tym imion, nazwisk i nazw instytucji, jest zbiegiem okoliczności lub funkcjonują one jako powszechnie znane. Wszystkie wydarzenia opisane w książce są fikcją literacką. Trudno było zrezygnować z poszukiwań reportażu, trudno było mi przeskoczyć beletrystykę. Czuję jednak, że w arabskiej sadze obecny jest reportaż.

– Odkrył to inny dziennikarz, z którym miałam wcześniej wywiad. Zaczął drążyć, skąd u mnie ten reportaż i przyznałam się, że moje fikcyjne postaci i cała ich otoczka jest umieszczona w kokonie prawdy. Jest to prawda obyczajowa, kulturowa i historyczna również. Jeżeli przedstawiam jakąś postać, ona jest fikcyjna, bo jest to zlepek różnych osób. Gdy w Arabskiej krwi pisałam o Muammarze Kadaffim to jest to postać historyczna, jednakże ja zakończyłam jego losy zupełnie inaczej. Cóż – teoria spisku. Uważam, że moje zakończenie było bardziej prawdopodobne niż to, które nam przedstawiły media, a co niekoniecznie się wydarzyło.

– Jednak wydarzenia w Olsztynie, które opisuje Pani w Arabskiej księżniczce potoczyły się inaczej, niż to Pani opisuje. Sam wtedy mieszkałem w stolicy Warmii…

– O, świetnie!

– … śledziłem na bieżąco te wydarzenia, miałem kolegów Arabów w akademikach, ale dostrzegałem także perspektywę polską. Pani jednak inaczej opisała te zdarzenia.

– Oczywiście, że ja sięgam do tej prawdy historycznej, ale czasami inaczej ją przedstawiam. U mnie w książkach ona ewaluuje, bo to w końcu jest beletrystyka – fikcja literacka. Byłam w Olsztynie, miałam tam spotkanie autorskie i w pierwszy dzień rano poszłam na kawkę do takiej kawiarni jak ta. Kawka, papierosek, sięgam po Głos Olsztyna (być może była to Gazeta Olsztyńska, ponieważ Głos Olsztyński został przekształcony w 1970 roku właśnie w Gazetę Olsztyńską – dop. red.), a w nim wywiad z saudyjskimi dziewczynami. Myślałam, że wpadnę pod stół! Cóż one tam wygadywały!

– To spotkanie z dziewczynami, które opisuje Pani w Arabskiej księżniczce miało swoje korzenie w Olsztynie?

– Tak, tak.

– Spotkała się Pani z tymi dziewczynami po przeczytaniu artykułu?

– Nie, nie miałam ochoty po jego lekturze, po opiniach, informacjach o tym, że nauczają języka arabskiego, aby pod płaszczykiem nauki i poznawania świata zbliżyć się do naszych rodaczek i przekonać je do zmiany wiary. Pisano też o tym, że były wyzywająco umalowane, ale jednak nadal zasłaniały włosy. Co za pruderia! Wiem jak Arabki na co dzień się malują – jak na wybieg, jakby były modelkami reklamującymi jakiś krem, jakiś make-up. Uwierzyłam w to, co dziennikarka napisała, bo taka jest prawda – tak się zachowują i taką mają mentalność. Te dziewczyny przyjechały do Olsztyna w swoim celu: by dotrzeć do innych dziewczyn, nie-muzułmanek i przekonwertować je na islam.

Dżihad również na tym polega – na pokojowym przekonaniu niewiernych. Zawsze mówimy, że najłatwiej ulega się poprzez związki damsko-męskie, że to mężczyzna Arab tak wpływa na dziewczynę, że ona na przykład zmienia wiarę. Tak w ogóle to chrześcijanka nie musi zmieniać wiary, by wyjść za mąż za muzułmanina. My jesteśmy ludźmi świętej księgi, to jest ujęte w Koranie – dziewczyna absolutnie nie musi zmieniać wiary, kiedy wychodzi za mąż za Araba! Lecz jeżeli druga dziewczyna ją do tego przekona i powie, że jest tak fajnie, tak super, to prędzej się to wydarzy, niż gdyby mężczyzna ją do tego namawiał.

– A jest tak fajnie, tak super?

– Cóż… Mnóstwo ludzi przechodzi na islam, mnóstwo ludzi odchodzi od Kościoła, mnóstwo ludzi odchodzi od wiary judaistycznej. Te nasze dwie najstarsze monoteistyczne religie może się przeżyły, może swoim „byciem” odstraszają, bo sama religia przecież jest rewelacyjna! Uwielbiam czytać Biblię, a jednak wejście do kościoła jest już pewnym stresem. Ksiądz może krzyczeć z ambony na tych co przyszli za tych, którzy nie przyszli, prawda?

Powiedzmy sobie szczerze, że polityka kościoła nie za bardzo ludziom odpowiada. Może oni nie zmieniają wiary – jest część agnostyków, jest część takich, którzy zachowują wiarę, ale nie chcą chodzić do kościoła. W islamie jest coś takiego, że to właśnie meczety przyciągają ludzi do siebie. Nie mówię o meczetach, gdzie „kazania” mają szaleni imamowie, którzy namawiają do aktów terrorystycznych, ale o tych, które są otwarte, skupiają ludzi, pomagają. Muzułmanie w swoim zrzeszeniu – umrze, wzajemnie sobie pomagają, dzieje się tak już od czasów proroka Muhammada. Teraz jest to pomoc bardzo ważna, ponieważ mnóstwo ludzi jest bez pracy. Jeżeli ktoś ze społeczności skupionej przy meczecie straci pracę, to inni szukają dla niego zatrudnienia, pożyczają pieniądze.

– Zatem jest to prawdziwa wspólnota.

– Tak, to prawdziwa wspólnota. Proszę sobie wyobrazić, że płacąc podatek do meczetu muzułmanin wie, że nie będzie on wykorzystany do tego, by imam kupił sobie nowy samochód, do tego by postawić nowy meczet, czy wybudować sobie rewelacyjną rezydencję. Ten podatek jest zbierany po to, by zafundować biednym pielgrzymkę do Mekki.

Meczet jest także ważny dla kobiet, bo nie muszą siedzieć w domu z dziećmi, gdy mąż idzie do pracy. Przygotują sobie humus, wezmą chleb pita, dzieciaki pod pachę i idą do meczetu. Tam znajduje się część dla kobiet, tam są materace, poduchy. Poczytają Koran, podyskutują, opowiedzą sobie ploteczki – ten meczet ich przygarnia, one tam są „w kupie”, silniejsze, nie są samotne. W ten sposób nie nudzą się, czują się dowartościowane. Tak samo koleżanki wzajemnie sobie pomagają w znalezieniu pracy, rozwiązywaniu konfliktów rodzinnych. Jest to społeczność, to musi przyciągać. Jeżeli ludzie zmieniają wiarę, to nie tylko kobiety, które wyszły za arabskich mężczyzn, ale dziewczyny same z siebie, dodatkowo ludzie w Europie – Niemcy przechodzą na islam! Nie Niemcy zmieszani z Turkami – czystej krwi Niemcy!

– Zatem proszę mi powiedzieć, dlaczego w Polsce spotykamy się ze stereotypem, który Pani opisuje, że kobiety nie mają praw, a w domu czeka na nich przemoc fizyczna i psychiczna ze strony Arabów?

– Nie należy generalizować. W momencie, kiedy napisałam Arabską żonę oczywiście to była taka książka napisana ku przestrodze dla dziewczyn. Studiowałam arabistykę i tam spotykałam arabistki i arabeski. Arabeski błyskawicznie uczyły się języka…

– Arabeski, czyli osoby, które…?

– Dopowiedzmy sobie sami. Ja lubię nie stawiać kropki nad „i”. Arabeski lubią śniadych mężczyzn. Te dziewczyny wychodziły za mąż za tych Arabów, albo i nie. Trzeba znać mentalność muzułmanów. Jeżeli taka dziewczyna bez ślubu będzie współżyła z Arabem, to taki mężczyzna wcale nie będzie jej szanował. Może być z nią nie wiadomo jak długo. U nas jest taka mentalność – pomieszkamy razem, dotrzemy się, przyzwyczaimy się do siebie. To w ogóle nie funkcjonuje w mentalności arabskiej. Jeżeli zdarzy się dziecko i ten mężczyzna ożeni się z taką kobietą, to nadal nie będzie jej szanował.

– Bo oddała mu się przed ślubem?

– Tak, nawet jeśli była dziewicą. Ale była z mężczyzną przed ślubem. Należy poznać tę obyczajowość, a ja książkę napisałam również z tego względu, że znam wiele takich przypadków, tak spośród moich koleżanek ze studiów jak i z późniejszych czasów, spośród kobiet które poznałam, gdy zaczęłam wyjeżdżać do krajów arabskich.

W mojej książce postać Ahmeda, tego złego Araba, całkowicie przyćmiła innych arabskich mężczyzn, których przedstawiłam. Jest tam bardzo dobre małżeństwo Baśki i Hasana, którzy byli ze sobą długie lata, rozumieli się, nie poddawali się żadnym naciskom. Było też małżeństwo Bożeny i lekarza, tylko po prostu postać Ahmeda została tak wyraziście skonstruowana, że tych innych porządnych Arabów czytelnicy nie zauważają. A szkoda.

Później spotykałam się z zarzutami, że jestem stronnicza, że przedstawiam tylko tych Arabów, którzy są „be”, stosują przemoc w rodzinie. A u nas w Polsce nie ma przemocy w domach? Czy na całym świecie jej nie ma? Oczywiście, że jest! Jeżeli coś się chce przedstawić w taki sposób, by uderzyło czytelnika, trzeba to przekoloryzować.

 Świat zza abaji – recenzja Arabskiej księżniczki

– W Arabskiej księżniczce wskazuje Pani na to, że kobiety też są złe. Gdy ją czytałem, nie przypuszczałem, że losy księżniczki Lamii ukażą się jako te niedobre, okrutne.

– Lamia znaczy diablica. Z jednej strony była zagubiona, brakowało jej rodziny, samotna…

– Była zamknięta w złotej klatce.

– Bohaterka nie chciała wykonywać poleceń rodziny, zaczęła się gryźć sama ze sobą, stawała się coraz gorsza. Jej charakter i czyny były uwarunkowane przez środowisko, obyczaje, kulturę. Lamia, postać fikcyjna, powstała pod wypływem pewnej informacji. Będąc w Arabii Saudyjskiej i oglądając telewizję, widziałam reklamy promujące różne instytucje charytatywne. Były też takie, które pokazywały ludzi dobrego serca dających pieniądze na biedne dzieci, a potem obraz się zmieniał. Następny kadr ukazywał sytuacje, kiedy za darowane fundusze źli ludzie kupują broń, materiały wybuchowe, które służą wysadzaniu budynków, autobusów. Rewelacyjne są te reklamy antyterrorystyczne!

Przy tej okazji spotkałam się z wiadomością, że dwie księżniczki założyły organizację charytatywną i przetransferowały ogromne kwoty na Al-Kaidę. Nie podano ich nazwisk, a informację usłyszałam raz w wiadomościach telewizyjnych i raz przeczytałam o tym w prasie. Potem była cisza. Nasze media szalałyby z powodu takich wieści, ciągnęłyby sprawę w nieskończoność, drążyły, byłyby transmisje z procesu, a tam – nic.

– W Arabskiej księżniczce również ukazuje Pani sposób ukrywania zła czy grzechu, a także to, jakie działania podejmuje rodzina, by nie zniszczyć jej dobrego imienia przez jedną występną osobę.

– Dobre imię jest tam najważniejsze. To nie jest tak, że jeden człowiek źle postąpi, kogoś zabije i tylko on jest winny. Albo kiedy dziewczyna zostanie zgwałcona, to tylko ona i jej rodzina okrywa się hańbą. Nie. To jest skaza dla niej, jej najbliższych, dla klanu, potem dla części wioski, co grozi wygnaniem pohańbionych z jej granic.

– Myślę jeszcze o brutalności Lamii, ale nie tylko jej. Przecież także Hinduska Jasmina wyrzuca swoją siostrę na śmietnik, bo ojciec tak jej każe.

– To jest Azja. Tam, zwłaszcza na prowincji i wśród biedoty szczególnie nie lubi się dziewczynek, a narodziny kolejnej córki są dla ojca klęską.

– Obecnie Pani mieszka w Indonezji.

– Tak, następna saga będzie o Azji, bo już mnie tam zaczyna denerwować mnóstwo rzeczy! W krajach arabskich mężczyzna zbiera posag, by zapłacić ojcu za jego córkę. W Azji jest inaczej. Tam ojciec dziewczyny musi uzbierać odpowiednią sumę pieniędzy. Proszę mi powiedzieć, jak biedak ma uzbierać dziesięć tysięcy dolarów posagu, kiedy miliony ludzi żyją poniżej granicy nędzy, to znaczy zarabiają poniżej dwóch dolarów dziennie? Narodziny dziewczynki oznaczają tragedię i gehennę.

Poza tym, każdy mężczyzna na świecie chce mieć syna, a na przykład w Chinach ograniczono ilość urodzeń. Jeżeli jako pierwsza urodziła się dziewczynka, a na świat przychodziła jej siostra, to ją likwidowano. Słyszałam opowieści od ludzi, którzy żyli całe lata w Chinach, że po prostu topiono niechciane dzieci jak kociaki. W Indiach żywot takich maluchów kończył się na śmietniku. Dziś technika i moda idzie w tę stronę, że takie dzieci sprzedaje się na organy, stąd w Indiach przeszczepy są bardzo tanie. Dziecko potrafią w całości sprzedać, tylko musi być trochę odchowane.

Obecnie badania prenatalne w Azji można przeprowadzić w najmniejszej miejscowości i w elegancki sposób kontrolują one liczbę urodzeń dziewczynek. Teraz wychodzi na światło dzienne problem Azji – kontynent staje się „męski”. Oni nie mają kobiet, bo je wymordowali. Okrucieństwo ludzi, którzy żyją w innych kulturach jest związane z tą obyczajowością, z tradycją i z kulturą.

– To co dla nas okrutne, wcale nie musi być okrutne dla innych kultur.

– Jednak dla dziewczynek z Arabskiej księżniczki zdarzenie to było tragiczne i zaczęły się cieszyć, że przeżyły. Dziękowały Bogu, że urodziły się jako pierwsze. To uratowało im życie.

– Rozumiem, że cała saga arabska jest przestrogą dla kobiet?

– Jest ogólnie przestrogą dla kobiet i dla świata. Chcę nieobeznanemu z orientem czytelnikowi ukazać ten inny, niezwykły i czasami groźny świat. Niektóre jej części nie są pisane tylko dla kobiet. Ostatnio mój krewniak powiedział, że Arabska krew absolutnie nie jest dla pań, ponieważ jest za ostra, zbyt krwawa i powinna być im zakazana! Pierwsza część jest jednak typowo dla dziewczyn – pomyślcie, w co się pakujecie chcąc żyć w kraju i w świecie o innej kulturze, obyczajowości i religii. Jednak teraz młodzi ludzie to jest już inna generacja, wszystkiego można dowiedzieć się przez Internet, a i rodziny arabskie są bardziej nowoczesne, zaś my Polacy bardziej obyci ze światem. Jednak dwadzieścia, trzydzieści lat temu dziewczyna nie wiedziała w co się pakuje.

Druga część, Arabska córka, to ostrzeżenie przed terroryzmem oraz przed fundamentalizmem islamskim. Chcę ukazać, że to my, nie muzułmanie każde zagrożenie utożsamiamy – z Arabami, a przecież w terroryzm jest zaangażowany minimalny procent tej nacji. Cała reszta, większość to porządni, normalni ludzie. Mówię w tej powieści, że jeżeli jeden z całego wielkiego rodu Bin Ladenów, Osama, dokonał aktów terrorystycznych i kierował Al-Kaidą, to nie można o to oskarżać całej jego familii. Chciałam pokazać, że to sami Arabowie dostają najbardziej w kość, bo teraz najwięcej ataków terrorystycznych jest w ich krajach. W latach 2003-2005 w Arabii Saudyjskiej non stop podkładano bomby, wysadzali się zamachowcy-samobójcy, także te kraje najbardziej cierpią z powodu terroryzmu.

– Stąd nazwisko Bin Laden w książce Arabska córka, by je odbarwić?

– Tak! Nie można utożsamiać dwustuosobowej rodziny z jedną osobą. Jeżeli jedna osoba coś „przeskrobała”, to nie bawmy się w odpowiedzialność zbiorową. Trzecia część, Arabska krew, powstała w trakcie trwania arabskiej wiosny w Libii. W czasie rewolucji dzień zaczynałam od najnowszych wiadomości o działaniach wojennych, studiowałam raporty o prawach człowieka…

Pamiętajmy, że moi bohaterowie są to postaci fikcyjne, choć też nie wszystkie. Opisane przeze mnie zdarzenia są fikcyjne, ale są umiejscowione w realiach historycznych. Nieraz pytano mnie, czy podczas arabskiej wiosny byłam w Libii, bo czytelniczki twierdziły, że bardzo realistycznie opisuje te wydarzenia. Wiedziałam bowiem, jak to miejsce wygląda, ja je opisywałam tak, jakbym tam była. Należy pamiętać, że w Libii spędziłam piętnaście lat i byłam tam, gdzie później toczyła się wojna

Ostania część, Arabska księżniczka, jest pożegnaniem z Arabią Saudyjską, w której mieszkałam przez pięć lat.

– Zapytam przekornie – Tanya Valko na przewodniczącą ruchu feministycznego krajów arabskich?

– Tak twierdziła jedna z moich koleżanek Saudyjek, z którą chętnie dyskutowałam, przekonując ją do potrzeby zmian. Studiowała ona w Europie i Stanach Zjednoczonych, lecz po dziesięciu latach wróciła do kraju. Tam, mimo że miała międzynarodowe prawo jazdy, musiała korzystać z usług prywatnych kierowców, gdyż w Saudi kobiety nadal nie mogą prowadzić samochodów. Tłumaczyła mi jednak, że to komfort, bo podczas jazdy może mailować, SMS-ować czy załatwiać bieżące sprawy.

– Po pani słowach, odnajduję te postać na kartkach Arabskiej księżniczki, w rozdziale Women2drive.

– Zgadza się. Byłam świadkiem tej akcji. Jeśli zaś chodzi o buntowanie, to oburzałam się na noszenie abaji. Słyszałam wtedy, że ona w niej nie jogginguje, choć muszę panu powiedzieć, że w Trypolisie była piękna promenada, po której spacerowali i biegali mężczyźni i kobiety. Proszę sobie wyobrazić – abaja, białe adidaski, twarz zasłonięta, spod spodu wychodziły rękawy od dresu. Przyznaję – dziewczyny były zapalone do biegania. Jednak większość kobiet, która chce uprawiać sport, robi to w pomieszczeniach zamkniętych, pod klimatyzacją.

Podczas naszych rozmów moja koleżanka zwierzyła mi się, że gdyby było więcej kobiet takich jak ja, to rewolucja feministyczna w Arabii Saudyjskiej już dawno zostałaby przeprowadzona. Jednak ja się zastanawiam, czy one tak naprawdę tego chcą. Czy tak naprawdę takie drastyczne zmiany są im potrzebne?

Oczywiście, że żądają prawa głosu – manifestowały podczas ostatnich wyborów i mają obiecane, że przy następnym głosowaniu takie prawo otrzymają. Ale obawiam się, że to obiecanki, cacanki.

– Z naszej perspektywy, kultury Zachodu, wygląda na to, że są krzywdzone – nie mogą pokazać swojego piękna, ciała, bo muszą ukrywać je pod abają. W Arabskiej księżniczce mówi Pani, że wcale tak nie jest. Jest tam Duha, która nie chce zrzucić tradycyjnego stroju.

Opowiem teraz historię, o której przeczytałam już lata temu. Egipt. Początek rządów Mubaraka, późniejszego tyrana. To właśnie on starał się podjąć działania, by Egipt przekształcić z państwa muzułmańskiego w państwo laickie, co zresztą później mu się udało. Mubarak zakazał na początku swoich rządów noszenia abaji i zakrywania twarzy. Proszę sobie wyobrazić, że kobiety starszej daty lub z tradycyjnych muzułmańskich rodzin nie chciały wyjść na ulicę bez swojego stroju. Bez abaji czuły się nagie! Niektóre przez 10-15 lat nie wychodziły na ulicę!

– Musiały mieć na sobie abaję, by czuć się sobą?

– By czuć się bezpiecznie, żeby odgrodzić się od wzroku mężczyzn, od ich zaczepek. Po prostu – chciały być w swoim kokonie. Wtedy czuły się nietykalne.

– Dla nich to nie była niewola tradycji?

– Dla nich nie, ale dla młodego pokolenia może tak być. Najlepiej rozwiązano to w Bahrajnie, Kuwejcie czy Katarze. Chcesz nosić abaję – noś. Nie chcesz – nie noś. Nikt nie jest szkalowany czy piętnowany z tego powodu. Nikt nikogo do niczego nie zmusza.

– Skąd u Pani fascynacja orientem? Wspominała Pani o studiach, o wyjazdach. Jakie są tego początki?

– Najpierw studiowałam slawistykę, bohemistykę. To były rzeczy znane, zwykłe, bez tajemnicy. A kraje arabskie w latach osiemdziesiątych były za żelazną kurtyną, mało o nich się wiedziało. Gdy czytało się książki o tematyce arabskiej to było fascynujące. Te Baśnie z tysiąca i jednej nocy… Zresztą ja miałam ksywkę Szeherezada i chyba mi to już zostanie! Później zobaczyłam pismo arabskie. W wielu językach bazą jest łacina, choć nie wiem, czy tak jest w węgierskim albo w fińskim! (śmiech) W arabskim mamy „żuki” – nie wiadomo, co się pod nimi kryje. To z nich tworzone są wyrazy. O! One coś znaczą! To tak, jakby człowiek odczytywał hieroglify.

– Wykształcenie, które Pani zdobyła, pozwala na dokładnie opisanie tematu od wewnątrz? Doskonale rozumie Pani te Arabki.

– Oczywiście. Pobyt w kraju arabskim był całkiem inny od tego jaki większość z Polaków zna – w resorcie z restauracjami czy basenami. Gdy tam się jedzie, mając all inclusiv, można nie ruszać się z miejsca, a kulturę poznaje się przez wieczorki kulturalne i pokazy.

– Hotelowa turystyka nie jest już prawdziwym odczuwaniem zwiedzanych miejsc.

– Komercja jest tak ogromna, że można się zastrzelić! Powiem panu, że dzięki naszemu znajomemu byliśmy w Egipcie w piramidzie, którą dopiero co otwarto dla zwiedzających. Niesamowite wrażenie! Jakiś cieć za bakszysz nas tam wpuścił… Smród niesamowity! Zeszliśmy tunelem na sam dół, a tam światełko w tunelu… Cały urok tkwi w tym, by coś odkrywać! Kiedy pojechałam na pustynię, to wyjechałam z niej po sześciu dniach. Spaliśmy na piasku, rozbiliśmy namioty, kryliśmy się za wydmą, myliśmy się wodą z półlitrowego imbryczka… To jest pasjonujące, a nie taka hurtowa turystyka.

Tomasz Siniew

Student dziennikarstwa podróżujący z dobrą książką pod pachą głównie po Polsce, głównie pociągiem. Nie bez powodu zwą go zatem „kolejofilem”.

Komentarze: Bądź pierwsza/y