Ya Man – uśmiecha się do mnie czarnoskóry mężczyzna, odsłaniając krzywe zęby. Jestem na lotnisku w Montego Bay. Na moje pytanie, czy bezpiecznie podróżować po Jamajce lokalnym autobusem,  mężczyzna uśmiecha się szerzej – Ya Man, bezpiecznie, jak cię okradną to don’t worry, najprawdopodobniej okradziony został cały autobus. Na koniec dorzuca – No problem, this is Jamaica!

Mój pobyt zaczęłam planować w samolocie z Kajmanów na Jamajkę (zważywszy, że lot trwa ok. godziny, plan ograniczył się do „przylecę i zobaczę co dalej”). Na wstępie mój portfel stał się lżejszy o 20 dolarów – musiałam opłacić wizę, mimo że prawie żaden kraj UE nie musi uiszczać opłaty.

W przewodniku po Jamajce umieszczono mapę z zaznaczonymi miejscowościami turystycznymi: Kingston, Montego Bay, Negril. Mój wzrok przykuło Treasure Beach na południu, opisane jako mała wioska rybacka z kilkoma guesthousami i ładnymi plażami. Czemu nie…

Na hali przylotów pierwsze kroki kieruję do informacji turystycznej.

– Ya Man, w którym hotelu masz rezerwację?
– W żadnym, chcę jechać do Treasure Beach.
– Ya Man, no problem, mogę ci zamówić taksówkę. To będzie dwieście dolarów.
– Ile?! Nie ma mowy, nie mam tyle. Można tam dojechać lokalnym autobusem?

Z lotniska łapię „dzieloną taksówkę” na dworzec autobusowy. Nie ma na nim poczekalni, peronów, informacji. Przypomina plac handlowy. Okazuje się, że mimo niedużej odległości, nie ma bezpośredniego autobusu do Treasure Beach. Najpierw muszę jechać do Savana la Mar. Na szczęście jest wolne miejsce w minibusie.

Siedzę w przejściu, na desce zawieszonej między siedzeniami. Ścisk i duchota, ale za to bilet śmiesznie tani, a z radia leci reggae. Kierowca pędzi, wyprzedzając inne pojazdy z prawej i z lewej strony (Jamajka jest w czołówce krajów z największą liczbą wypadków drogowych).

W końcu docieram do Savana la Mar – małego miasteczka z nieciekawą reputacją.  W czasie podróży poznaję Jamajczyka Joe, który tłumaczy mi, co mam dalej zrobić – złapać autobus do Black River. Autobus przyjedzie… wkrótce (na wyspie nie ma rozkładów jazdy, a nawet jak są to nikt nie zaprząta sobie nimi głowy). Joe pyta skąd jestem, opowiada też o sobie. Rozmowie przysłuchuje się kierowca autobusu, Sam. Wypytuje o Polskę, pytania są specyficzne: ile osób ginie w Polsce w strzelaninach? Ile jest wypadków śmiertelnych na drogach? 

Po serii pytań rozmawiamy o Jamajce. – Ya Man, jest tu trochę niebezpiecznie, trzeba wiedzieć z kim nie zadzierać. Ya Man, nikt tu nie przestrzega przepisów drogowych. Ya Man, Jamajka to najpiękniejsze miejsce na ziemi.

Mężczyźni nie ukrywają radości, że zdecydowałam się na podróż komunikacją publiczną: – Turyści tu siedzą w resortach. W hotelach im mówią: nie wychodź na ulicę bo cię zastrzelą! Fajnie że podróżujesz po wyspie, zobaczysz prawdziwą Jamajkę.

 

Turystyczne miejsca Jamajki

Leniwy poranek na Treasure Beach… (Fot. Anna Kiełtyka)

 

Po godzinie czekania na autobus niecierpliwię się. Ya Man, przyjedzie wkrótce, no problem. Sam częstuje mnie jerk chicken, narodowym daniem Jamajczyków, grillowanym, pikantnym kurczakiem z ryżem.

Po dwóch godzinach przyjeżdża wyczekiwany transport. Sam wita się z kierowcą: – To moja koleżanka, zawieź ją do Black River. Mężczyzna bierze mój plecak i prowadzi do pojazdu, całego w zdjęciach Boba Marleya. Musimy chwilę poczekać i- mówi i  idzie zakupić na ulicznym straganie porcję jerk chicken.

Kolejna godzina czekania ciągnie się w nieskończoność. W końcu ruszyliśmy. Po czterdziestu minutach dojechałam do Black River. Po znalezieniu autobusu, który jechał do Treasure Beach, znów usłyszałam „musimy chwilę poczekać”.

Zaczęłam tracić nadzieję, że kiedykolwiek uda mi się dojechać do celu. David, mój najnowszy kierowca, zabawiał mnie rozmową. Sprawiało mu to niemały ubaw, ponieważ rozumiałam zaledwie połowę tego, co do mnie mówił. Jamajczycy posługują się specyficzną odmianą angielsko – karaibskiego, trudnego do zrozumienia nawet przez anglojęzycznych. Gdy zebrało się pięć osób ruszyliśmy. Kilka minut po siedemnastej autobus zatrzymał się pod bramą guesthousa w Treasure Baech.

– Ya Man, no problem, mam jeden wolny pokój – objaśnia mi właściciel kilku małych, kolorowych domków na plaży. Po rozpakowaniu plecaka wychodzę na werandę. Obok mój sąsiad, trzydziestoletni Niemiec Julian, sączy Red Stripe, najpopularniejsze piwo na wyspie. Jest spokojnie, pusto i ciemno…  Ya Man, no problem, this is Treasure Beach.

„Rise up this mornin',
Smiled with the risin' sun,”

Pisząc tę piosenkę, Marley na pewno myślał o porankach w Treasure Beach. Słońce budzi do życia wioskę powoli, tu nikt się nie spieszy. Wioska to kilka domów otoczonych drewnianymi płotami, garstka kameralnych hoteli i guesthousów oraz Kingfisher Plaza, czyli kilka sklepików i kafejka internetowa. Skromne życie towarzyskie skupia się w Eggy’s Bar (znanym także jako najlepsza miejscówka na podziwianie zachodów słońca), gdzie morze dosłownie podmywa siedzących przy stolikach gości, oraz „nocnym klubie” Fisherman, gdzie co wieczór gra głośna muzyka, ale nie oznacza to dzikiej imprezy (przeważnie jedyni klienci to rybacy przysypiający po ciężkim dniu przy stolikach).

Po kilku leniwych dniach na plaży, wraz z poznanymi tu kilkoma osobami, wynajmujemy łódkę, sterowaną przez Jamajczyka Justina. Black River to jedna z najdłuższych rzek Jamajki. Wzdłuż rzeki ulokowane jest miasteczko o tej samej nazwie. Mijamy domy mieszkalne, przed którymi wygrzewają się krokodyle.

– Ya Man, patrzcie, Jesus birds – mówi kapitan, pokazując maleńkie ptaszki biegające po wodzie. Po półgodzinnym dryfowaniu Justin zatrzymuje się w zakolu rzeki. Według jego zapewnień to jedno z niewielu miejsc na Black River, gdzie można popływać bez obawy spotkania krokodyla. Jest gorąco, chłodna woda kusi, więc wszyscy wyskakujemy z łodzi. Justin rozdaje po butelce Red Stripe, na zawieszonej na drzewie linie można skakać do wody.

W drodze powrotnej zatrzymujemy się na jeszcze jednego Red Stripe, wyjątkowego, bo w wyjątkowym miejscu. Łódka podpływa do rozpadającej się chatki na środku morza. To Pelican Bar, adres – Morze Karaibskie. Dawniej było ulubionym miejscem rybaków wracających z połowów. Obecny Pelikan Bar to bardziej przystań turystów, niż Jamajczyków. Po wcześniejszej rezerwacji można tam zjeść owoce morza. Cały lokal obwieszony jest zdjęciami Boba Marleya i flagami różnych państw. Drewnianymi schodami można zejść wprost do wody.

Jamajka. Bar na Morzu Karaibskim

Pelican Bar – przystań dla spragnionych na środku Morza Karaibskiego. (Fot. Anna Kiełtyka)

 

Bamboo Avenue na Jamaice

Bamboo Avenue. (Fot. Anna Kiełtyka)

Ostatniego dnia na Treasure Beach, razem z Julianem postanawiamy wynająć skuter i pojeździć po okolicy. Właściciel pojazdu tłumaczy jak go odpalić: „zielony kabelek przykładasz do czerwonego”.

Po godzinie jesteśmy w YS Falls. Mamy szczęście, bo trafiamy na „wolniejszy dzień”, kiedy nie ma tłumów. Przed wejściem mijamy tablicę – „żadnego niszczenia roślin, nie zostawiaj dzieci bez opieki,  uważaj na śliskie kamienie, nie pal ganja! Dziękujemy za współpracę”. Wodospad nie jest wielki, ale za to bardzo rozłożysty, a wszystko otacza bujna zieleń.

Wracamy na wybrzeże wzdłuż pięknej Bamboo Avenue i kierujemy się na Lover’s Leap. Legendę o tym klifie zna tu każdy. Dwójka kochanków – niewolników dowiedziawszy się, że mają zostać rozdzieleni, rzuciła się ze skały w otchłań wody. Pomimo sławy znalezienie klifu jest trudne. Po kilkunastu minutach błądzenia i przedarciu się przez gęste krzaki naszym oczom ukazuje się widok jak z bajki. Błękit nieba spotyka się z turkusem wody, delikatnie zarysowując linię horyzontu. Potężne skalne urwisko i wielkie fale, rozbijające się o surowy brzeg,  zapierają dech w piersiach.

Wieczorem udajemy się do Eggy’s Bar na nasz ostatni zachód słońca nad Treasure Beach. Czerwono – złota kula zbliża się do tafli wody, rozświetlając morze wszystkimi kolorami. Z głośników rozchodzi się wibrujący głos Marleya:

Singin': „Don’t worry about a thing,
'Cause every little thing gonna be all right.”
Singin': „Don’t worry (don’t worry) about a thing,
'Cause every little thing gonna be all right!”

Anna Kiełtyka

Uwielbia być w drodze. Najchętniej nigdy by się nie zatrzymywała. Chociaż zawsze wyjeżdża sama, to w podróży najbardziej lubi poznawać nowych ludzi. Bloguje na annakieltyka.wordpress.com.

Komentarze: Bądź pierwsza/y