Kraina hobbitów to istny raj na ziemi. Nic dziwnego, że spora część Kiwusów nie rusza się poza granice ich kraju. Mają tu wszystko, czego zapragną. Piękne góry na całej południowej wyspie, nieskazitelnie czyste jeziora, morze, ocean, wulkany, gorące źródła, gejzery i hektary lasów. To wszystko dla 4 milionów ludzi, z których ponad połowa mieszka w miastach typu Auckland, Christchurch czy Wellington.  Szczęściarze rano mogą serfować na wysokich falach, a po południu śmigać na nartach.

Ja dopisuję się na sam początek listy wielkich fanów tego kraju. Jeżeli czegoś do tej pory nie znalazłam na świecie – Nowa Zelandia dała mi to w potrójnej dawce. Nie pamiętam miejsca, które tak bardzo zafascynowało mnie swoją różnorodnością  i pięknem. Nic dziwnego, że Peter Jackson odnalazł tutaj krajobrazy żywcem wzięte z kart Tolkienowskiej trylogii. Już po pierwszym dniu czułam się jak Azjatka z aparatem w ręku. Trudno było się oprzeć tym krajobrazom, które otaczały z każdej strony.

Przygoda z Nową Zelandia rozpoczęła się dla mnie już na lotnisku w Melbourne, kiedy to zażądano ode mnie biletu powrotnego. Żadne prośby i rozsądne argumenty nie działały! Kraj ten ma dosyć surowe zasady dotyczące emigracji i wwóz niedozwolonych rzeczy. Lista jest długa, ale warto się z nią zapoznać jeszcze przed przylotem. Ja miałam szczęście i jedyną rzecz, jaką zarekwirowano mi na 15 minut, to mój namiot, który został odkurzony i wyczyszczony do granic możliwości.

Zbliżająca się zima, a co za tym idzie niskie temperatury dały się we znaki już pierwszego dnia w przepięknej miejscowości Wanaka. Ciężko sobie wyobrazić spanie w większej ilości ciuchów aniżeli się miało na sobie tego samego dnia. Niestety zima na dobre zawitała na końcu świata. A co to dokładnie znaczy? Temperatura na zewnątrz ok 6 ° C a wewnątrz aż całe 7 ° C. Takie są realia lokalnych domów, które o centralnym ogrzewaniu nie mają pojęcia.

Mimo niskiej temperatury, cieszyłam się każdą chwilą spędzoną na zewnątrz. Kraj ten ma do zaoferowania mnóstwo tras trekingowych, zaczynając od parogodzinych kończąc na kilkunastodniowych. Wszystko zależy od wolnego czasu jaki posiadamy oraz chęci zbratania się z dziką stroną tego kraju. Miałam okazję parę razy wyruszyć na całodniową wyprawę, podczas której spotkałam kilku lokalnych ludzi, parę zająców i stado owiec. Cudowna dzicz, którą podziwiasz wraz ze śpiewem ptaków oraz szumem jeziora.

Trzeba pamiętać, że tutaj cztery pory roku mogą prześliznąć się w ciągu jednego dnia.  Znajomy Australijczyk przybliżył swoje plany na najbliższą wiosnę:

– Najlepiej to zaszyć się pośrodku tych lasów. Przecież nie ma tu żadnych węży, skorpionów, wilków itp, więc nie ma się czego bać. Zapoluję na jakąś zwierzynę, złowię rybki i więcej mi do szczęścia nie będzie potrzebne.

– Zwierzęta i głód cię nie wykończą, ale pogoda tak – odpowiedział mu nasz lokalny znajomy.

Na tym krańcu świata można spotkać ludzi z całego globu, którzy szukają przygód bądź też bliższego kontaktu z natura. Pozytywnie zakręconych istot nie brakuje. Przychodzi mi do głowy przypadek znajomego biznesmena, któremu kariera w USA stała otworem, a on w pogoni za marzeniami przybył do NZ, aby zbierać pieczarki w zamian za nocleg i wyżywienie.

Jeżeli ktoś decyduje się na krótszy bądź dłuższy przyjazd do tego kraju wie, że tutaj znajdzie spokój, a także czas na wszystko. Wyścig szczurów ominął ten kraj szerokim łukiem.

Najbardziej wybredny turysta jest w stanie zaspokoić swoje potrzeby. To właśnie Nowa Zelandia jest nazywana krajem sportów ekstremalnych. Warto zdecydować się na rafting, dla chętnych skydive, skoki na bungee, zorbing bądź przyprawiający o dreszcz emocji speed boat.

Wydawałoby się, że lokalni rozsypani na setki kilometrów lgną do każdego turysty. Zawsze zwarci i gotowi chwalić i opowiadać o ich kraju. Niestety konflikt jaki występuje pomiędzy Kiwusami a Maorysami przybiera na wadze. Przebywając na południowej – znacznie zimniejszej wyspie słyszy się narzekanie białych mieszkańców na rdzenną ludność tego państwa. A to mają więcej praw, a to są bardzo niebezpieczni. Słuchasz i poddajesz się tym stereotypowym opowiastkom.

Nową Zelandię dane było mi przebyć na stopa. Wrażeń i opowieści nigdy nie brakowało. Z każdej strony słyszałam „tylko pamiętaj: od środka północnej wyspy lepiej korzystaj z autobusu. Maorysi są bardzo nieprzyjemni i groźni”. Cała południowa wyspa narzeka na ludzi, którzy mieszkają setki kilometrów od nich. A na północy tam gdzie jest ich najwięcej, panuje zgoda. Sami Maori to ludzie, którzy ugoszczą każdego wszystkim, co mają. Nie tylko otwierają domy, ale i serca.

Oczy me cieszyły się z każdego widzianego krajobrazu, ale to, co dane było mi zobaczyć podczas lotu nad samym Fiordlandem- nazywanym ósmym cudem świata, nie da się zapomnieć do końca życia. Darmowy lot widowiskowy z Wanaka do Milford Sound to nie lada gratka. Jak to mówi znajomy, myśli kształtują rzeczywistość, więc takich bezpłatnych atrakcji to był dopiero początek. Kurs statkiem po Fiordlandzie to dwie godziny dzikiej przyrody i pięknych widoków. Mitre Peak o wysokości 1694 m n.p.m uważany jest za najwyższy klif fiordowy na świecie. Kursując po zatoce dotarliśmy do wzbudzonego Morza Tasmana, które ukazało relaksujące się foczki, delfinki itp.

Kolejne przystanki wiodły przez Queenstown, Glenorchy, lodowce Franz Joseph i Fox, naleśnikowe skały, park Abel Tasman, kolejny Fiordland. Zachodnia część południowej wyspy to setki kilometrów bez śladu człowieka oraz dłuższe łapanie stopa, ale wszystko warte zachodu.

Północna wyspa zaskakuje większą populacją oraz zielenią. Jadąc na stopa, właściciele auta zobaczyli, że ktoś fotografuje coś na uboczu. Obroty w prawo i lewo i nie mogli się dopatrzeć tego, co dla mnie było oczywiste. Tak niewyobrażalnie intensywny odcień zieleni chyba tylko tutaj potrafi tak cieszyć oczy.

Poza zimowym sezonem można wybrać się na słynny Tongariro Crossing i bliżej przyjrzeć się wulkanom, skoczyć na bungee wprost do zatoki w znanej miejscowości Taupo, obejrzeć porywiste wody wodospadu Hulka Falls, poczuć zapach siarki w krainie rezerwatów geotermicznych czy skorzystać z naturalnych gorących źródeł na półwyspie Coromandel.

Te wszystkie przyjemności czekają nas w jednym kraju, który urzeka już od początku pobytu. Jedynym minusem jest odległość od Polski… Ale gdyby był blisko zapewne nie byłby rajem…

Anna Kucharska

Autostopowiczka. Backpacker. Couchsurfer. Miłośniczka gór. Wciela w życie marzenia z pozoru trudne do realizacji. Ciekawa świata oraz szukająca przygód.

Komentarze: 5

albert 8 grudnia 2009 o 13:39

Szkoda, ze tak daleko.
Polityke imigracyjna tez maja wyjatkowo restrykcyjna. Poza angielskim na dobrym poziomie i zawodem, na ktory maja zapotrzebowanie najlepiej juz przed wyjazdem szukac pracodawcy. Pisze oczywiscie o wyjezdzie na lata, a nie turystycznym wypadzie. Ale dzieki takiemu podejsciu jest ich tam tylko 4 miliony i maja dla siebie niezly kawalek czystego raju :)

Odpowiedz

Tom 9 grudnia 2009 o 14:59

Kurcze, to jest to! Prawie jak szampon 5w1… niesamowita ta NZ! Szkoda, że tak daleko, choć bardziej szkoda, że takie drogie bilety tam. Nic tylko w RTW zainwestować :) i daalej…

Odpowiedz

luk 10 grudnia 2009 o 14:30

Jak tak czytam ten tekst, to sobie myślę, że jakbym tam pojechal to musieliby mnie chyba siłą wyrzucic :D buahaaha.

Odpowiedz

mamba 8 stycznia 2010 o 9:21

Ja chce tam jechać!!!!

bede oszczędzać choćby i 10 lat ale pojade!!!!!!:D:D:D:D

Odpowiedz

Europcar Kraków 17 stycznia 2014 o 11:37

Ciekawa Twoja opinia:
” Ale gdyby był blisko zapewne nie byłby rajem…”
coś w tym jest, ze doceniamy to co trudne, o co zawalczymy.
A Nowa Zelandia ma największy na świecie procent samobójstw

Odpowiedz