Miesiąc walki o wizę, wsparty o zgodę Ambasady w Polsce, bilet w dwie strony, zaświadczenie o niekaralności, przyrzeczenie o terminowym opuszczeniu kraju. To tylko skrót starań, aby dostać wizę do Indonezji przebywając poza granicami swojego kraju.

Trzydzieści dni, które mogłam spożytkować w inny sposób, spędziłam na godzinnych rozmowach telefonicznych z Warszawą, Jakartą i Melbourne. Prośby i argumenty, których nie dało się obalić. Jednak biurokracja w tym azjatyckim kraju daje się we znaki wszystkim.

Bilet w ręku, a czas ucieka… Dziesięć dni do wylotu, pięć dni do wylotu, dwa dni do wylotu i… mam! Dostałam wizę. Czuję się, jakbym starała się co najmniej o prawo do pracy na terytorium USA. Takich problemów z wjazdem do żadnego kraju nigdy nie miałam, ale pozostała tylko nadzieja, że całe starania będą tego warte…

Indonezja to miejsce, które fascynuje kulturą, przyjaznym stosunkiem do obieżyświatów, a także zapierającymi dech w piersiach widokami. Już po paru dniach wiedziałam, że najbliższe dwa miesiące będą pełne pozytywnych wspomnień. Indonezja jest bardzo zróżnicowana pod względem etnicznym, językowym i religijnym. Pierwszy przystanek: Bali – wyspa, która oczarowała pół świata.

Nastawienie, z jakim jechałam w tym kierunku było raczej neutralne, ponieważ komentarze na portalach podróżniczych nie zawsze pozostawały pozytywne. Słowo „raj” wielokrotnie przeczyło kolejnym wypowiedziom, które określały to miejsce, jako „przereklamowane”. Już niedługo sama miałam się przekonać, z czym będzie kojarzyła mi się nazwa Bali w przyszłości.

Wspomnienia przenoszą mnie do początku wyprawy, która zaczyna się w artystycznej miejscowości Ubud. Sama mieścina zrzesza duże grono ludzi sztuki, co czyni ją świetnym miejscem na pamiątkowe zakupy, a także dobry punkt wypadowy w górskie rejony. Możliwość wynajęcia skutera sprawia, że zwiedzanie staje się niezapomnianą przygodą. Zwłaszcza dla tych, którzy dopiero zaczynają naukę na dwóch kółkach. A ja jak najbardziej należę do tego grona.

Początek zawsze bywa trudny, ale nowe zdolności na pewno kiedyś się jeszcze przydadzą. Zbytniego wyboru na trasę nie mam, ponieważ stąd wszystkie drogi zdają się prowadzić na spore wyżyny. Brak umiejętności zatrzymywania się, a także zawracania doprowadza mnie do tej ukrytej strony Bali. Lokalna ludność zdaje się przypominać tę grupę ludzi, o których czytało się lata temu. Bezinteresowni, poświęceni swojej religii i kulturze, którzy z uśmiechem na ustach witają białą twarz. Nie jest to uśmiech mówiący „zapraszam na zakupy” czy „jak mogę cię wykorzystać”, lecz najszczersze przywitanie zbłąkanej osoby.

Kręte drogi przenoszą w fantazyjne widoki tarasów ryżowych, wulkanicznych stożków czy przepięknych tradycyjnych balijskich świątyń, których jest mnóstwo. Godna zapamiętania jest świątynia Uluwatu wzniesiona na kilkudziesięciometrowych klifach, oraz Tanah Lot, która mieści się na skale głęboko wysuniętej w morze. Każda wizyta w świętym miejscu wiąże się z okazaniem szacunku bóstwom, poprzez przepasanie się sarongiem oraz delikatną przepaską.

Transport publiczny zwany bemo jest odradzany każdemu turyście, ale właśnie takie atrakcje czynią wyprawę pełną wspomnień. Minibusy z dwoma ławeczkami ulokowanymi w środku czekają na ludzi chętnych wrażeń. Trzeba pamiętać jeszcze przed skorzystaniem z usług przemiłych Balijczyków o negocjacjach ceny, ponieważ każdy turysta według tubylców to chodząca kopalnia złota.

Mekką turystów jest głośna Kuta, która przypomina zachodnie nadmorskie miejscowości. Jeżeli ktoś trafił do tego miejsca, a chciał zgłębić kulturę i delektować się ciszą, to na pewno wróci zawiedziony. Jest to miejsce, które zrzesza Indonezyjczyków z odległych zakątków archipelagu, którzy przybyli tutaj w pogoni za lepszymi perspektywami. Miasto wrze w dzień i w nocy. Na pobliskiej plaży możemy wybierać w menu oferowanym przez lokalne kosmetyczki, masażystki czy naciągaczy wycieczkowych.

Szukając spokoju udaję się do Soka Beach, która jest miejscem mało popularnym. Cisza, otaczająca mnie przyroda oraz niezapomniane zachody słońca, to wizytówka tego miejsca. Poraz kolejny dane mi było przyjrzeć się bliżej tej kulturze. Balijczycy znani są z religijności, która widoczna jest gołym okiem. Składanie ofiar w postaci drobin owoców, ziaren zbóż, kwiatów, ryżu to rytuał powtarzany kilka razy dziennie. Oprócz indywidualnego hołdu składanego bogom lokalni mieszkańcy tłumnie odwiedzają świątynie. Święta religijne to kolorowe i uroczyste ceremonie, które dla zachodniego turysty na długo zostają w pamięci.

Przed podjęciem decyzji o przyjeździe na tą wyspę, trzeba się zastanowić, czego od niej oczekujemy. Turkusowej wody i białego piasku, kultury czy wspaniałych górskich widoków. Pierwsze dni wyjaśniły mi, skąd wzięły się negatywne komentarze na temat tego miejsca. Najwidoczniej osoby, które się zawiodły, jechały z nadzieją na rajskie plaże. Nawet i ci, którzy szukali kultury pośród turystycznych miejsc, mogą mieć złe wspomnienia. Bali jest miejscem, które się odkrywa, kiedy człowiek błądzi…

Anna Kucharska

Autostopowiczka. Backpacker. Couchsurfer. Miłośniczka gór. Wciela w życie marzenia z pozoru trudne do realizacji. Ciekawa świata oraz szukająca przygód.

Komentarze: 3

Melvin 21 grudnia 2009 o 17:26

Sa jeszcze swietne rafy koralowe.
Podobno jedne z najpiekniejszych w tamtej czesci swiata.

Odpowiedz

zbychu 5 stycznia 2010 o 23:08

Jestem zaskoczony procedurami i tak długą walką o wizę w naszym kraju,ja wykupiłem wylot w Berlinie a wizę dostałam na lotnisku w Denpasar po wypełnieniu kwestionarusza i wpłaceniu jesli dobrze pamietam 10 lub 20dol.Ta sama historia w Tajlandi wiza na lotnisku 2 zdjęcia 20 dol ale kolejka na 2 godz.Nadmieniam że posiadam paszport Polski.

Odpowiedz

draakin 29 stycznia 2010 o 15:13

30-dniową wizę dostaje się od ręki, ale po artykułach Ani widać, że podróż przez cudowną Indonezję ma trwać znacznie dłużej. I słusznie, bo 30 dni to o wiele za mało…

Odpowiedz