Temperatura powyżej 35 °C, ciężkie od nadmiaru wilgoci powietrze, poranne słońce oraz chmury, które każdego dnia zapewniały przyjemny prysznic – to komitet powitalny, jakim przywitała mnie Sumatra.

Spotkanie z Jawą skończyło się w miejscowości Bandung, która była początkiem kilkudniowej podróży na Sumatrę. Perspektywa czterdziestu dwóch godzin w autobusie business class przerażała, bo już wiedziałam, co tutaj znaczą luksusy, czyli niedziałająca klimatyzacja, latające siedzenia, skradziony telefon i bonusowy pięciogdzinny postój pośrodku niczego spowodowany awarią. Indonezyjskie realia nie zawsze zachwycają, więc trzeba być przygotowanym na takie scenariusze. Im dalej od cywilizacji, tym więcej przygód. Dodatkowo zaczynający się muzułmański post – Ramadan, który paraliżuje pracę i funkcjonowanie ludzi.

Był to mój pierwszy pobyt w kraju zdominowanym przez Islam w trakcie Ramadanu. Niewyobrażalne podporządkowanie życia wszystkich ludzi zaskakuje mnie niejednokrotnie. Jest to wielkie utrudnienie dla osób podróżujących, ponieważ większość restauracji czy straganów jest otwierana dopiero około godziny 18. A ja po kryjomu pijąc wodę czy przegryzając owoce, czuję się jak najgorszy grzesznik. Mniejszości religijne, które chcą coś zjeść, trafiają do chińskich restauracji, które są pozasłaniane w taki sposób, aby nie kusić wyznawców Islamu. Dla nich noc zamienia się w dzień i odwrotnie.

Muszę przyznać, że postępowanie niektórych mieszkańców jest naprawdę godne pochwały. Parę razy trafiłam w ręce osób, które poszczą a jednak z dobroci serca przygotowują mi – obcej dla nich osobie – posiłki. Zupełna bezinteresowność, która w ten sposób pokazuje ich prawdziwe wyrzeczenia. Jedną z takich osób jest przesympatyczna Armawaty, która podczas łapania stopa chwyta mnie za rękę i „porywa” do swojego domu. Sumatra jest bardzo gościnnym miejscem i mimo niezbyt dogodnego terminu jestem w stanie stwierdzić to z czystym sercem.

Pierwszy przystanek na największej wyspie Indonezji to górska miejscowość Bukkittingi, z której roztaczają się przepiękne widoki. Rozczarowanie przyszło wraz z  pierwszym starciem z kanionem Sianok. Piękno natury zamknięte za ogrodzeniem. Chwila zastanowienia i krok zrobiony ku wyjściu. Szczęście i tym razem mnie nie opuszcza, gdyż poznaję mieszkańca tej miejscowości, który pokazuje mi ukryte zakamarki tego miejsca.

Schodzimy do kanionu, przeciskamy się przez pola ryżowe, idziemy przez las deszczowy, chaszcze, rzekę przecinamy kilkadziesiąt razy. Trzynaście godzin marszu przez słynną dżunglę Sumatry, kilkugodzinny spacer korytem rzeki. Nowy znajomy to niepowtarzalny skarb. Wciągu jednego dnia pokazuje multum nowych rzeczy. Pierwsze spotkanie z drzewem cynamonowym, liśćmi na ból zęba, głowy, gardła, odstraszaczem na komary oraz karaluchy, naturalnym wachlarzem czy fletem ze świeżej trawy ryżowej. Wciąż najlepsze widowisko przede mną: swego rodzaju teatr cieni gacków. Zabiera mnie w miejsce pomiędzy skałami, które ukrywa setki uśpionych nietoperzy. Kilka głośnych dzięków i emocje biorą górę. Niezliczona ilość ssaków pobudzona do życia krąży wokół skał, które z refleksem odtwarzają przedstawienie.

Po dużych wrażeniach mój przewodnik zabiera mnie na spacer pobliskimi wioskami. Pola ryżowe zachwycają na tle wyrastających przede mną gór.  Następnie docieramy do Jeziora Maninjau, które otoczone jest wzgórzami, a woda rozkoszuje swoim ciepłem. Indonezja nie wie, co to ciepła woda, więc jest to uciecha nad uciechami. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że najprostsze rzeczy cieszą najbardziej. Droga, która wiedzie w to miejsce prowadzi przez kilkadziesiąt serpentyn. Jeżeli ktoś miewa problemy z żołądkiem, radzę wyruszyć z woreczkiem w tą trasę.

Odliczając ostatnie dni w tym pięknym kraju wiem, że chcę zobaczyć słynną dolinę Harau, która przenosi w bajkowy świat fantazji. Cztery wodospady w czasie pory deszczowej pozwalają na przystanek i zimny prysznic, a samo miejsce zdaje się mówić: dzikość. Ostatni przystanek na trasie to słynne jezioro Toba i odpoczynek połączony z wolontariatem w postaci nauczania języka angielskiego.

Dzieci, które chłoną każde wymawiane słowo, to wdzięczność, jakiej czasami trudno doszukać się w innych sytuacjach. Do tego miejsce wymarzone na ostatni relaks. Piękne zachody słońca, odprężenie nad brzegiem jeziora to niezapomniane chwile. Każdy włóczęga znajdzie tam schronienie w zamian za kilka godzin poświęconych dzieciom, które uczą się obcego języka z czystej przyjemności.

Dla mnie był to ciężki moment, ponieważ w tym właśnie miejscu żegnałam się z moim ulubionym azjatyckim krajem. Niestety, mnóstwo ludzi wystraszonych matką naturą, która już niejednokrotnie dała się we znaki tutejszym mieszkańcom rezygnuje z przyjazdu w tak niepowtarzalne miejsce jakim jest Sumatra. A szkoda, bo dzikość tego miejsca czaruje już od samego początku…

Anna Kucharska

Autostopowiczka. Backpacker. Couchsurfer. Miłośniczka gór. Wciela w życie marzenia z pozoru trudne do realizacji. Ciekawa świata oraz szukająca przygód.

Komentarze: Bądź pierwsza/y