Rapa Nui – konie, słońce i moai
Wyspa Wielkanocna zdecydowanie nie jest dla turystów w szpilkach. Zawiodą się również wszyscy pragnący pokazać się wieczorem na nadmorskim deptaku. Tego tutaj nie ma, nie ma żadnej wieczornej rewii mody. To miejsce dla tych, którzy cenią kulturę, dla osób, które przywiodła tu historia wyspy i jej mieszkańców.
Zawiła, tajemnicza i niejednokrotnie smutna historia Wyspy Wielkanocnej i jej mieszkańców, sprzed i od momentu jej odkrycia przez Holendra Jacoba Roggeveena w Niedzielę Wielkanocną, 5 kwietnia 1722 roku, przeplatała się później z wydarzeniami, które miały miejsce w Ameryce Południowej. W wyniku wywożenia tubylców do pracy niewolniczej w Peru oraz Chile, populacja ludności na wyspie pod koniec XIX wieku bardzo się zmniejszyła – z kilku tysięcy do zaledwie stu dziesięciu mieszkańców! Po interwencjach m.in. biskupów chilijskich zaprzestano wywożenia miejscowych, a tym którzy przeżyli pracę niewolniczą, pozwolono wrócić. Jednak spora część z nich zmarła w wyniku epidemii grypy.
Dziś Wyspę Wielkanocną i jej jedyne miasto Hanga Roa zamieszkuje niespełna cztery tysiące mieszkańców, z czego większość stanowią Polinezyjczycy. Dzięki temu spotkanie tych samych osób, kilka razy w ciągu kilku dni pobytu, staje się niemal normą.
Większość osób podróżuje na Wyspę Wielkanocą na okres czterech, pięciu dni. Prawdopodobieństwo, że będziecie się mijać na tej niewielkiej wyspie, jak i to, że razem będziecie wracać ponownie tym samym lotem – jest duże, a to z kolei sprawia, że wycieczka przypomina pobyt na wielkim obozie. Lecz bez obaw, nikt nie utonie tutaj krocząc w tłumie turystów. Tych można spotkać głównie w kilku typowych miejscach. Ale nawet tam nie trzeba się przeciskać wśród fotoreporterów, parasolek przewodników itd. Większości, która tu przybywa, udziela się atmosfera bezproblemowości każdego dnia. Uśmiech, luz i zero problemów.
Wyspa Wielkanocna zdecydowanie nie jest dla turystów w szpilkach. Zawiodą się również wszyscy ci, którzy pragną pokazać się wieczorem na nadmorskim deptaku. Tego tutaj nie ma, nie ma żadnej wieczornej rewii mody. To miejsce dla tych, którzy cenią kulturę, dla osób, które przywiodła tu historia wyspy i jej mieszkańców.
Pomimo tego, iż wyspa należy polityczne do Chile (choć chce się od niego oderwać), to poza wspólną walutą, jedynym stałym połączeniem lotniczym z Santiago i częściowo językiem hiszpańskim, nie ma z tym krajem wiele wspólnego. Niczym pępek świata – jak sami o swojej wyspie mówią jej mieszkańcy, leży wyobcowana trzy tysiące sześćset kilometrów od wybrzeży Chile, gdzieś niemal pośrodku Oceanu Spokojnego. Stworzyła dzięki temu zarówno własną kulturę, jak i język rapanui. A jeszcze przed przybyciem chrześcijańskich misjonarzy w XIX wieku, była także jedyną wyspą Oceanii, która posiadała formę pisaną tegoż języka, nazwaną rongo-rongo. Ryte w drewnie pismo do dziś pozostaje nieodczytane, ponieważ w XIX wieku peruwiańscy handlarze niewolników uprowadzili większą część ludności wyspy, a ci co pozostali, nie umieli czytać.
Główną atrakcję i symbol Wyspy Wielkanocnej stanowią kamienne figury moai wchodzące w skład Parku Narodowego Rapa Nui. Figury te rozsiane są po całym jej obszarze. Czasami są dobrze widoczne, innym razem trzeba się trochę natrudzić, by je znaleźć. Mimo iż większość z nich w połowie XIX wieku została przewrócona przez wyspiarzy, to po odkryciu wyspy, z powrotem osadzono je na ich dawnych miejscach. Mieszkańcy wierzyli, iż posągi te są zdolne do przechwytywania nadnaturalnych mocy legendarnego wodza Hotu Matu’a. A to z kolei miało prowadzić do obfitych deszczów i lepszych zbiorów. Osoba Hotu Matu’a przewija się do dziś w kulturze Rapa Nui – piosenkach, nazewnictwie czy tubylczych rękodziełach.
Wyspę Wielkanocną można zwiedzać na kilka sposobów. Zdecydowana większość turystów korzysta z wypożyczalni aut i bierze jakiegoś małego jeepa na dobę bądź dwie. Można wypożyczyć także quady. Albo skorzystać z najtańszej opcji, jaką jest rower. Jednak tę polecam tylko osobom z dobrą kondycją, takim, którym niestraszna jazda pod wiatr i długie podjazdy w skwarze słońca.
Pieszo najwygodniej jest się poruszać wokół Hanga Roa, bo dotarcie na drugi koniec wyspy – do Tongariki bądź Anakena, to kilka godzin zdrowego marszu w upale i duchocie. Przy czym Hanga Roa, jedyne miasto na wyspie – nie należy zapominać – to jedna główna ulica i kilka bocznych odnóg.
W sklepach trochę jak za czasów ciężkiej komuny – towar poprzebierany i trzeba się żywic tym, co pozostało. Ceny niemal na wszystko dwa, trzy razy (albo i więcej) wyższe niż gdzie indziej w Chile. Nie ma co się dziwić, skoro większość produktów trzeba importować.
Wyspa Wielkanocna to królestwo pejzaży i królestwo koni. Te są wszędzie – na ulicy, na polach, nad urwistym skalnym brzegiem. Skubią trawę, biegają, albo cierpliwie i niewzruszenie przypatrują się wielkim posągom moai. Spokój, jaki dobiega z każdej strony wyspy, połączony z szumem morza, jego barwnym kolorami i skalistym ciemnym powulkanicznym wybrzeżem, buduje i pozostawia uczucie idealnej harmonii.
Komentarze: Bądź pierwsza/y